Stan relatywnie mało wojenny

Wojciech Jaruzelski     Zacznijmy od tego ze stanu wojennego nie pamiętam. Nie miał na mnie żadnego wpływu, byłem zbyt mały nawet na to, aby gniewać się o stratę „Teleranka” 13 grudnia. Nie jest dla mnie fragmentem pamięci, a historii oglądanej w mediach i opisywanej w książkach na podobieństwo zamachu Pinocheta w Chile.

     Nie jestem w tym postrzeganiu odosobniony, bo ci, którzy przeżyli stan wojenny, jako pokoleniowe doświadczenie to dzisiaj, co najmniej czterdziestokilkulatkowie.  Ale też stan wojenny stanowił dla wielu traumę, która całkowicie i na wiele lat utrwaliła wizje rzeczywistości, w której rolę Dartha Vadera spełniał mniej lub bardziej udanie Wojciech Jaruzelski. Co prawda Skywalker/Lech Wałęsa zestarzał się i skompromitował, ale to wcale nie znaczy ze główny czarny charakter podlega rehabilitacji.

     Czym był stan wojenny? Nie do końca wiadomo. Najbliżej mu chyba do wojskowego puczu, chociaż trudno w historii o równie niechętnych przejmowaniu władzy wojskowych jak ci z LWP. Przejmowanie władzy w kraju, który był bankrutem, przy dość powszechnym krajowym i międzynarodowym sprzeciwie, trudno uznać za nobilitację czy sukces.

     Jest jeszcze najbardziej kontrowersyjna kwestia  – ofiar. Otóż stan wojenny był puczem relatywnie (słowo klucz) bezkrwawym. Z opozycją poradzono sobie nad wyraz sprawnie, zbrojnego oporu nie było, cywilny sprzeciw szybko wyeliminowano. Kraj został opanowany w kilka tygodni i to opanowany niezwykle skutecznie. Wszystko miało charakter wewnętrznego „ściągnięcia cugli” a nie wojny domowej. Nikt nie sięgnął po broń a opozycjoniści spędzili kilka miesięcy/lat w (znowu słowo klucz) relatywnie niezłych warunkach. Nie było powszechnego stosowania tortur, głodzenia, bicia etc. Jeżeli porównamy to z puczami i przewrotami w Ameryce Południowej (Chile, Argentyna) czy Europie (Grecja) a nawet sposobem traktowania opozycji w PRL zaledwie trzy dekady wcześniejszym to mówimy o bardzo łagodnym zaostrzeniu kursu. PRL z lat 80-tych to nie była Korea Północna, to nie było nawet Chile. Popełnię największe możliwe świętokradztwo i stwierdzę, że najbardziej przypominał mi sanacyjną II RP.

     Zasługą Wojciech Jaruzelskiego jest i na zawsze pozostanie pokojowe i bez pretensji oddanie władzy. Oczywiście władzę tę od nomenklatury trzeba było kupić. Ale czy to per saldo nie wychodzi taniej niż krwawa rewolucja? Tym bardziej, że rządzący posiadali w ręku wszystkie asy, cały aparat przemocy, nadzór nad gospodarką, życzliwe im wojska Wielkiego Brata gotowe do interwencji. Jeszcze lata całe, nawet mimo bankructwa bloku, mogliśmy żyć a autarkicznym piekle na wzór Północnej Korei lub neoliberalnej dyktaturze na wzór pinochetowskiego Chile lub Chin.

     Znając życiorys Wojciecha Jaruzelskiego trudno mówić o nim, jako o postaci pomnikowej. Jest jednak takim Darthem Vaderem naszej niepodległości. Biologicznym niechcianym ojcem.

Będziemy kwita

LGW. PetersonPolaka
by szlag trafił na myśl o tym, że państwo mu zabiera 80 proc. z jego
zarobków i daje to na zasiłki dla dziewięciorga dzieci pakistańskiego
imigranta.

– Och! No cóż, ja na to patrzę inaczej. W
moim wieku człowiek więcej już myśli o swoich ostatnich chwilach niż o
tym, na co by tu wydać pieniądze. Swoje ostatnie chwile zapewne spędzę
w szpitalu. W tym szpitalu tyłek mi będzie wycierała pielęgniarka,
która raczej nie będzie pochodziła ze starej szwedzkiej rodziny. Bardzo
możliwe, że będzie jedną z dziewięciorga dzieci pakistańskiego
imigranta. I ja wtedy powiem, że jesteśmy kwita.

Może
spróbujcie czasem w Polsce też spoglądać na to z takiej perspektywy –
nawet jeśli teraz odnosisz sukces i drażni cię, że państwo zabiera ci
pieniądze, żeby pomóc komuś, komu się gorzej powiodło – to przecież nie
wiesz, co będzie się z tobą działo za dwadzieścia lat i czy sam wtedy
nie będziesz potrzebował pomocy. Tak rozumujemy w Szwecji.


Leif Gustav Willy Persson w rozmowie z Wojciechem Orlińskim

Finansować czy nie finansować?

wujekdobrarada.pl     PO po raz kolejny rzuciła swoim pomysłem o zredukowaniu bądź likwidacji finansowania partii politycznych z budżetu. Postulat niewątpliwie popularny bo któżby chciał finansować tę bandę darmozjadów którym nie chce się nawet przychodzić na sejmowe posiedzenia i sala świeci pustkami. Jest jednak kilka małych ale…

     Podstawowym sposobem dotarcia partii do wyborcy są dziś media, głównie elektroniczne i reklama zewnętrzna (plakaty, bilbordy), a to kosztuje i to kosztuje niemało. Jeżeli nie zamkniemy lub przynajmniej nie ograniczymy możliwości reklamowania się przez partie polityczne, równolegle likwidując dotacje,  to zostaną one zmuszone do szukania wsparcia na szeroko pojętym prywatnym rynku. A różni przedsiębiorcy i donatorzy zazwyczaj oczekują konkretnych dowodów wdzięczności w zamian za finansowe datki. Afera hazardowa i Rywina to mogą być małe miki w porównaniu z tym co nadejdzie.

     Od lat próbuje się zmusić partie do utrzymywania zawodowego aparatu i ekspertów. Jak dotąd z marnym skutkiem. Partyjni koordynatorzy prą wiec do etatów ministerialnych i samorządowych które gwarantują jako takie utrzymanie. Swoim obowiązkom poświęcają jednak niewiele czasu koncentrując go na działalności partyjnej. Stąd popularna konstrukcja rozdętych do granic możliwości „gabinetów politycznych” w których wzorem PRL-owskich piłkarzy chomikuje się na pseudoetatach partyjnych wyrobników. Podobnie w Biurach Poselskich.

     Jeżeli  PO chce coś naprawdę zmienić powinna zmienić nie wysokość funduszy wydawanych na partie a sposób ich wydawania. Ale od dłuższego czasu twierdzę że im więcej PO o czymś mówi tym mniejsza rzeczywista chęć do zmiany. W końcu rządzący w tej mediokracji czują się jak ryba w wodzie.

     Wszystko to i więcej w ramach Debaty na Blogu Debat.

     Podyskutujmy!