Większość Polaków początek roku przywitał w nowej rzeczywistości. Choć ponury obraz tej rzeczywistości w pełni ujawni się dopiero wiosną. Otóż masowo po zmianie przepisów, kto żyw wycina z własnych działek drzewa. „Bo mu wolno. Bo ma prawo.”
Dlaczego teraz? Otóż dobra zmiana ma wiele niespodziewanych aspektów. Wśród nich niejakiego Szyszkę, co to został ministrem d.s. (dewastacji) środowiska. Ów Szyszko wespół z partyjnymi kolegami zmienił przepisy, jakie od dawna były solą w oku każdego właściciela ziemi. Zmienił tak jak potrafi, nieudolnie, bezrefleksyjnie. Skutek? To, co miało pomóc właścicielom małych działek, którzy mieli problemy z wycięciem pojedynczych drzew pod budowę domków jednorodzinnych w rzeczywistości pomogło deweloperom w destrukcji całych hektarów drzewostanów w duszących się smogiem miastach.
Ponieważ głupota tej decyzji jest niezaprzeczalna a katastrofalne skutki widoczne, chciałbym się przy okazji zastanowić nad rzeczą szerszą. Czyli tym, co różni polityczny liberalizm od leseferyzmu. Opinia publiczna całkiem wydawałoby się racjonalnie zakłada, że skoro kupiłem kawał terenu, płace zań podatki to furda ludziom od tego, co na tym terenie robię. Co jest założeniem logicznym i leseferystycznym z założenia. Państwo powinno trzymać się z daleka od mojej ziemi a mi przysługuje prawo do robienia na niej, co chcę i jej bezwzględnej obrony.
Większość z nas szybko dostrzeże wady tego rozwiązania. Otóż, jeśli nasz sąsiad posiadający obok naszego domu spłachetek terenu zechciałby utworzyć tam intratne biznesowo składowisko odpadów nuklearnych to jednak zapewne chcielibyśmy mieć coś do powiedzenia. Docieramy do fundamentalnej zasady liberalizmu. Otóż moja wolność kończy się tam gdzie szkodzi ona innym.
Ale taką szkodę można też w przypadku przestrzeni różnie definiować. Jeżeli nasze przykładowe odpady radioaktywne będą przeciekać to mamy do czynienia ze szkodą bezpośrednią (choć wtedy najczęściej jest już za późno). Jeżeli jednak owe odpady trzymane są w ołowianych beczkach w betonowym bunkrze to oddziaływanie bezpośrednie jest minimalne. Mamy, więc do czynienia ze szkodą jedynie in potentia. Czy mamy w tej sytuacji prawo interweniować w trosce o zdrowie i życie skoro, przynajmniej teoretycznie, jest ono bezpośrednio niezagrożone?
Sytuacja staje się jeszcze bardziej złożona, kiedy zaczynamy mieć do czynienia z przedmiotami trudniej mierzalnymi jak estetyka czy walory przyrodnicze a wiec wspomniane na starcie drzewa. To, że sąsiad ma dom, który niezbyt pasuje do otoczenia nie dowodzi jeszcze tego, że ktoś ponosi na tym mierzalną szkodę, podobnie jak fakt, że wytnie parę drzewek, które tworzyły ładny widok z naszego okna albo zamiast trawnika stworzy plac z betonowej kostki.
Dla rozstrzygania takich właśnie sytuacji jest Państwo. To ono właśnie określa zestaw pisanych reguł współżycia społecznego, bo czym innym w końcu jest prawo. Określają one rzeczy oczywiste (jak to, że nie powinniśmy się wzajemnie zabijać czy okradać), mniej oczywiste (jak wiek, w którym możemy pić alkohol, czy też zawierać związki małżeńskie) i zupełnie nieoczywiste (jak kolor dachówek i kształt naszego nowo budowanego domu i to czy możemy wyciąć nasze własne drzewo). Większość z tego robi w poszukiwaniu jakiegoś racjonalnego kompromisu, który sprawia, że każdy w Państwie czuje się podmiotem a nie przedmiotem i czuje, że ma wpływ nie tylko na to, jakie ma w domu żaluzje, ale także na to jak będzie wyglądać okolica, w której żyje (a więc np. czy pod oknami nie przebiegnie autostrada albo nie pojawi się przemysłowa rzeźnia).
Owo dążenie do kompromisu sprawia niestety, że często proces inwestycyjny zajmuje dużo więcej czasu niż powinien i kosztuje znacznie więcej. A także stwarza pole do nadużyć (najbardziej znane są liczne grupy pseudoekologów blokujących inwestycje). Ale mimo wszystko to proces bardzo cenny i ważny. Fatalna decyzja ministra Szyszki i jego kolegów pozwala dostrzec z przerażająca jasnością, co dzieje się wtedy, kiedy ów proces jest wyeliminowany. Obywatel staje się jedynie pionkiem w grze urzędników i biznesu. Grze, w której zawsze liczy się tylko niski koszt i wysoki zysk.
Odpowiedzialnym za te fatalne zmiany w prawie życzę wszystkiego najgorszego. A za dwa lata śpiesząc na wybory spójrzmy na kikuty w miejscach gdzie kiedyś rosły piękne drzewa i podziękujmy. Tak jak tylko wkurzony obywatel potrafi.