Zbożne dzieło socjalistycznych reform

ludzie_38_skanuj0041Niedawno spotkałem się ze stwierdzeniem, że PiS „przynajmniej reformuje”, kiedy to PO „nie robiła niczego”. Samo stwierdzenie jest o tyle zasadne, kiedy przedkładamy jakiekolwiek działanie nad jego brak. Bo kiedy nieco dokładniej przyjrzymy się reformom proponowanym przez rząd Beaty Szydło powoli dociera do nas to, że świat po tych reformach wydaje się starszemu i średniemu pokoleniu dziwnie znajomy. I nic dziwnego, bo jest to świat PRL. 8 klasowa podstawówka to reforma z roku… 1966 a więc środkowego Gomułki. Likwidacja NFZ i finansowanie wszystkiego z centrali to system, który tak dobrze sprawdzał się w latach 45-99. Zwiększony wpływ Sejmu na wybór sędziów również obecny był w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i umożliwiał dość sprawne relegowanie z zawodu wszystkich niepokornych i czarnych owiec, czego n.p. doświadczyła w roku 80 Pani Anna Kurska wieloletni senator… PiSu oczywiście.

Logiczną konsekwencją tego trendu reform nazwijmy je „retro” jest wprowadzenie jeszcze jednego jakże potrzebnego instrumentu. Jest nim system nomenklatury. Oczywiście partyjna baza usilnie pracuje nad restytucją tego modelu „de facto”, ale przyznajmy ze jest to plan minimalistyczny i jakby nieprzystający do rozmachu innych działań rządu. To, że wielu wysokich urzędników nie może z dumą obnosić partyjnej legitymacji a nominacje wielu innych jakoś omijają system nadzoru bazujący na ul. Nowogrodzkiej jest w najlepszym wypadku konfundujący. A wystarczyłaby jedna ustawa…

Poza tym ów system wreszcie pozwoliłby na likwidację tego małego dyskomfortu, jaki wynika dla zagranicznych przywódców z konieczności spotykania się z przewodniczącym partii rządzącej na równi z Premierem i Prezydentem. W PRL latami nr. 1 był I Sekretarz i nikogo to nie dziwiło.

Wraca to, co znane. Swojskie, przaśne. Ludowe.

Co wam drzewa zawiniły, czyli co by tu jeszcze spieprzyć

tree-stmpWiększość Polaków początek roku przywitał w nowej rzeczywistości. Choć ponury obraz tej rzeczywistości w pełni ujawni się dopiero wiosną. Otóż masowo po zmianie przepisów, kto żyw wycina z własnych działek drzewa. „Bo mu wolno. Bo ma prawo.”

Dlaczego teraz? Otóż dobra zmiana ma wiele niespodziewanych aspektów. Wśród nich niejakiego Szyszkę, co to został ministrem d.s. (dewastacji) środowiska. Ów Szyszko wespół z partyjnymi kolegami zmienił przepisy, jakie od dawna były solą w oku każdego właściciela ziemi. Zmienił tak jak potrafi, nieudolnie, bezrefleksyjnie. Skutek? To, co miało pomóc właścicielom małych działek, którzy mieli problemy z wycięciem pojedynczych drzew pod budowę domków jednorodzinnych w rzeczywistości pomogło deweloperom w destrukcji całych hektarów drzewostanów w duszących się smogiem miastach.

Ponieważ głupota tej decyzji jest niezaprzeczalna a katastrofalne skutki widoczne, chciałbym się przy okazji zastanowić nad rzeczą szerszą. Czyli tym, co różni polityczny liberalizm od leseferyzmu. Opinia publiczna całkiem wydawałoby się racjonalnie zakłada, że skoro kupiłem kawał terenu, płace zań podatki to furda ludziom od tego, co na tym terenie robię. Co jest założeniem logicznym i leseferystycznym z założenia. Państwo powinno trzymać się z daleka od mojej ziemi a mi przysługuje prawo do robienia na niej, co chcę i jej bezwzględnej obrony.

Większość z nas szybko dostrzeże wady tego rozwiązania. Otóż, jeśli nasz sąsiad posiadający obok naszego domu spłachetek terenu zechciałby utworzyć tam intratne biznesowo składowisko odpadów nuklearnych to jednak zapewne chcielibyśmy mieć coś do powiedzenia. Docieramy do fundamentalnej zasady liberalizmu. Otóż moja wolność kończy się tam gdzie szkodzi ona innym.

Ale taką szkodę można też w przypadku przestrzeni różnie definiować. Jeżeli nasze przykładowe odpady radioaktywne będą przeciekać to mamy do czynienia ze szkodą bezpośrednią (choć wtedy najczęściej jest już za późno). Jeżeli jednak owe odpady trzymane są w ołowianych beczkach w betonowym bunkrze to oddziaływanie bezpośrednie jest minimalne. Mamy, więc do czynienia ze szkodą jedynie in potentia. Czy mamy w tej sytuacji prawo interweniować w trosce o zdrowie i życie skoro, przynajmniej teoretycznie, jest ono bezpośrednio niezagrożone?

Sytuacja staje się jeszcze bardziej złożona, kiedy zaczynamy mieć do czynienia z przedmiotami trudniej mierzalnymi jak estetyka czy walory przyrodnicze a wiec wspomniane na starcie drzewa. To, że sąsiad ma dom, który niezbyt pasuje do otoczenia nie dowodzi jeszcze tego, że ktoś ponosi na tym mierzalną szkodę, podobnie jak fakt, że wytnie parę drzewek, które tworzyły ładny widok z naszego okna albo zamiast trawnika stworzy plac z betonowej kostki.

Dla rozstrzygania takich właśnie sytuacji jest Państwo. To ono właśnie określa zestaw pisanych reguł współżycia społecznego, bo czym innym w końcu jest prawo. Określają one rzeczy oczywiste (jak to, że nie powinniśmy się wzajemnie zabijać czy okradać), mniej oczywiste (jak wiek, w którym możemy pić alkohol, czy też zawierać związki małżeńskie) i zupełnie nieoczywiste (jak kolor dachówek i kształt naszego nowo budowanego domu i to czy możemy wyciąć nasze własne drzewo). Większość z tego robi w poszukiwaniu jakiegoś racjonalnego kompromisu, który sprawia, że każdy w Państwie czuje się podmiotem a nie przedmiotem i czuje, że ma wpływ nie tylko na to, jakie ma w domu żaluzje, ale także na to jak będzie wyglądać okolica, w której żyje (a więc np. czy pod oknami nie przebiegnie autostrada albo nie pojawi się przemysłowa rzeźnia).

Owo dążenie do kompromisu sprawia niestety, że często proces inwestycyjny zajmuje dużo więcej czasu niż powinien i kosztuje znacznie więcej. A także stwarza pole do nadużyć (najbardziej znane są liczne grupy pseudoekologów blokujących inwestycje). Ale mimo wszystko to proces bardzo cenny i ważny. Fatalna decyzja ministra Szyszki i jego kolegów pozwala dostrzec z przerażająca jasnością, co dzieje się wtedy, kiedy ów proces jest wyeliminowany. Obywatel staje się jedynie pionkiem w grze urzędników i biznesu. Grze, w której zawsze liczy się tylko niski koszt i wysoki zysk.

Odpowiedzialnym za te fatalne zmiany w prawie życzę wszystkiego najgorszego. A za dwa lata śpiesząc na wybory spójrzmy na kikuty w miejscach gdzie kiedyś rosły piękne drzewa i podziękujmy. Tak jak tylko wkurzony obywatel potrafi.

Najgłupsza z rewolucji rządu gdzie i Power Point nie pomoże.

luxtorpedPamiętacie tego zdolnego wicepremiera z dalekosiężnymi planami. Tak to Pan Mateusz Morawiecki od slajdów i wizji. Co prawda każdy sektor, jaki pojawiał się w jego specprogramach ma kłopoty, ale przecież nie o to chodzi by mieć efekty, ale aby mieć wizje.

Otóż Mateuszek w celu wzmocnienia własnej pozycji wziął resort finansów. Nikt nie wie, po co mu to było. Zamiast sprzedawcy Luxtorped i Batorych stał się tym ohydnym liczykrupą, który non stop mówi ze nie ma kasy. O odjechanych pomysłach już nikt nie pamięta, zresztą wiekopomnego dokumentu Strategii cośtam, cośtam rząd nawet nie potrafi uchwalić. A Mateuszek ma dostarczyć kasę. Nie podnosząc podatków. Jak to zrobić?

Otóż już lata temu PiS wykoncypował istnienie ogromnej dziury w ściągalności podatków. Po części słusznie, zresztą PO zrobiła niemało, aby tę dziurę zasypać. Ale o ile podejście ministra Szczurka koncentrowało się raczej na tym, aby przy okazji nie zabić biznesu, o co łatwo, gdy da się carte blanche skarbówce, o tyle nasz PiSowski hunwejbin podobnych wątpliwości nie posiada.

Ale też skarbówkę mamy inną niż przed laty. Jakkolwiek kuriozalnie to zabrzmi to po serii wpadek z początku wieku jest ona przyjaźniejsza przedsiębiorcom. Oczywiście w pewnych granicach, ale udało się wprowadzić szereg zabezpieczeń przed tym poziomem urzędniczej samowoli, który dość masowo podtapiał firmy jeszcze dekadę temu. PiS rozpoczął dzielny demontaż zabezpieczeń w ramach operacji „ściągnięcia cugli”. Biznes zmuszony został do ostrożniejszego kalkulowania przedsięwzięć w świecie bez obowiązujących interpretacji, co w rezultacie zapewne walnie przyczyniło się do słabnącego wzrostu PKB.

To jednak naszemu ex bankierowi nie wystarczyło. Zamarzył mu się zupełnie nowy aparat skarbowy. Skuteczny, bezwzględny i wydajny. Jak to w korporacji. Problem w tym, że wszystko ma być budowane na zgliszczach istniejącej administracji celnej i skarbowej. Co samo w sobie zadziwia. Niedawna rozmowa ze znajomym urzędnikiem jednej z wskazanych służb wskazała, że to co się tam dzieje to pogranicze paniki. Lecą urzędnicy ministerialni z dekadami doświadczenia w kwestiach podatkowych, masa urzędników średniego szczebla nie wie jak duże będą zapowiadane redukcje po połączeniu skarbówki z celnikami. Zewsząd natomiast dochodzą pomruki ambitnych misiewiczów łasych na nowe stołki.

Do tej pory administracja skarbowa była raczej oszczędzana przez kolejne rządy. Ryzyko było po prostu zbyt duże, bo nawet promilowe wahnięcia w ściągalności to naprawdę duże pieniądze. Nowy minister gra ostro. Nikt nie wie jak głęboka będzie czystka. Wiadomo natomiast na pewno, że jeśli na rynku doradztwa podatkowego pojawi się armia ex pracowników skarbówki dysponujących ogromną wiedzą i doświadczeniem to ściągalności podatków to raczej nie poprawi. A to wszystko w sytuacji, kiedy potrzeby dochodowe państwa stale rosną a apatyty rządzących na kolejne etapy rozdawnictwa nie maleją.

Niedawno Polska po latach wzrostu zaliczyła spektakularny spadek w rankingu wolności gospodarczej. Trudno o lepsze podsumowanie roku rządów człowieka, który poza prezentacjami w Power Poincie niewiele potrafi. Byłaby z tego jakaś satysfakcja gdyby nie to, że za tę głupotę zapłacimy wszyscy.

Partia Razem, długi marsz donikąd

661442477077_11033171_509094225925305_7941887838198860910_o„Wiemy, że czeka nas długi marsz, ale nasze cele pozostają niezmienne: wejście do parlamentu, a potem zdobycie władzy” – tyle niejaki Pan Maciej Konieczny z Partii Razem. Nie wiecie, kto zacz? Nie szkodzi ja też nie. Tym bardziej rozbawił mnie ten akapit z wywiadu. Bo też w drugim roku rządów PiS Partia Razem okazuje się wydmuszką.

Dawno temu usłyszałem określenie „kawiorowa lewica”. I znakomicie podsumowało ono moje studenckie doświadczenie z wieloma kolegami i koleżankami o lewicowych poglądach. Synowie i córki zamożnej klasy średniej i inteligencji traktowali prosty niezamożny lud jak dzieci specjalnej troski. I szczerze chcieli mu pomagać. Ale ta szczerość była szczerością wolontariusza, który zamiast pomagać potrzebującemu woli mu współczuć. Nikt z moich ówczesnych znajomych biedy ani nie widział ani nie rozumiał. Ale ileż wylali krokodylich łez i ile ciekawych towarzyskich spotkań, niekończących się dyskusji. Eh… Młodość.

Niestety prosty lud ma to do siebie, że mówiąc metaforycznie nie pachnie różami a jego intelektualny potencjał do analizowania Marksa bywa ograniczony. Więc większa część owych studenckich lewicowców dzisiaj traktuje ów epizod, jako rzewne wspomnienie. Partia Razem skupia tych, którym jakoś nie przeszło. I ma marzenia takie jak w pierwszym akapicie. Naiwne i nierealne.

W Polsce, kiedy lewica triumfowała jej sukces oparty był o trzy sfery. Pierwszą była sfera jak to się teraz modnie mówi godnościowa a więc przywracanie pamięci PRL i opieka nad wszystkimi sierotami po byłym ustroju. Bo 89 rok pozostawił przecież całe tony tych, których przesunięto na margines, bo byli w PZPR, ZMS i innych organizacjach a także zanegował młodość i dokonania całego pokolenia ludzi dorastających w latach 60 i 70. Druga sfera to sfera socjalna. Balcerowicz był bezwzględnym panem i wielu ludzi chciało oddechu miedzy kolejnymi rundami gospodarczych recept, które z ich punktu widzenia oznaczały bezrobocie i spadek poziomu życia. Partie lewicowe zawsze, więc odkręcały kurek z forsą. Trzecia sfera to antyklerykalizm. Zawsze bardziej deklaratywny niż rzeczywisty i hamowany przez ludowego koalicjanta był jednak żywo obecny a w Ruchu Palikota stanowił żagiel, jaki wprowadził partie do Sejmu.

Współcześnie sieroty po PRLu powoli usuwa biologia, wiele z nich zresztą zagospodarował PiS (patrz „nawrócenie” Jakubowskiej), kwestia socjalna została przez PiS zawłaszczona w całości a po 500+ wiarygodność partii Kaczyńskiego dla szarego człowieka jest wysoka. Pozostaje antyklerykalizm.  Który myślę w następnych wyborach jakąś partie do Sejmu wprowadzi, bo hierarchowie i papa R. poczynają sobie w państwie PiS bardzo arogancko i istnieje duże prawdopodobieństwo na przechył wahadła w przeciwnym kierunku. W dodatku negatywne uczucia silnie mobilizują elektorat.

Gdzie w tym wszystkim jest „Razem”? Ano nie ma. Dla weteranów PRL to pozbawiona wiarygodności gównażeria. W dodatku taka, która kosztowała SLD miejsca w parlamencie w 2015. Kwestie socjalne PiS pozamiatał skutecznie, każda próba przelicytowania wzbudza tylko salwy śmiechu. Antyklerykalizm? Byle w badaniach nad gender nie przeszkadzali. W jakimś sensie rzeczywiście „Razem” wykracza poza ramy polskiej polityki. Wykracza tak dalece ze straciła z nią kontakt.

Polska lewica dalej en masse zakłada, że socjalna sfera ekonomii jest jej domeną. Nie jest. Już w 2005 PiS zabrał te kwestie na prawą stronę. W Polsce w jakimś stopniu odtworzył się podział klasyczny na konserwatystów i liberałów i obie partie pożarły różne aspekty lewicy tak socjalny (PiS) jak i obyczajowy (PO i Nowoczesna). Nie ma powietrza do oddychania. Na to wszystko nakłada się kompletny brak silnych i wiarygodnych liderów. I mamy jak mamy. Krajobraz bez lewicy. Jakiejkolwiek.

Zjednoczenie daje jakieś szanse na odbicie od dna i wejście małej grupie do sejmu i mediów. Ale wspólne działanie „Razem” nie interesuje. Partia skupia się na niesieniu kaganka w nadziei, że kiedyś, może w wyniku ogólnoświatowego kryzysu, albo powtórzeniu wariantu grackiego, odpali. Trochę to przypomina postawę sępa, którego sukcesem jest śmierć ofiary.

Być może jest za wcześnie, aby „Razem” skreślać jednak ja mam z nimi ten sam problem, jaki zawsze miałem z Piotrem Ikonowiczem. Nijak on przedstawiciel bananowej młodzieży i elit PRLu nie mógł mnie przekonać do tego, że rozumie los tych, którym w życiu poszło gorzej. Tak on do upadłego walczył o losy eksmitowanych lokatorów i nie tylko. Ale ta jego działalność wydawała się do bólu paternalistyczna w stosunku do tych, którym pomagał. I wydaje mi się, że oni sami też to tak odbierali. Ot ludzie, którzy po dniu babrania się w smrodzie życia wracają do ciepłych bamboszy i domku na przedmieściach. Z osobistego doświadczenia wydaje mi się, że ludzie niezbyt zamożni łatwiej zrozumieją i zaakceptują chciwość i zachłanność Misiewiczów niż litość i żale partii „Razem”.

BOR superjazda z VIPami, do czasu

smiglowiec_miller_pap_arch_600Trzeba przyznać, że PiS odstaje od standardów dyktatur. W dyktaturach o ochronę dba się niezwykle starannie, bo wiadomo, że prawdziwa miłość ludu może być zgoła inna niż ta obecna w oficjalnych mediach. U nas mamy festiwal iluzji połączony z bucerią i Misiewiczostwem. Ale, jak z nieświadomą autoironią zauważył minister Błaszczak, „Zmiany w BOR następują. I przynoszą wymierne rezultaty”. Ostatnio na oświęcimskiej drodze. Nie wiem czy ten rezultat był dostatecznie „wymierny”, ale ponieważ władza się na własnych błędach nie uczy na bardziej „wymierne” nie przyjdzie nam na pewno długo czekać.

BOR to najgorsza ze specsłużb. Połączenie brzydkiej sekretarki z taksówkarzem i ochroniarzem z supermarketu. I tak właśnie traktowane przez polityków, wszystkich zresztą opcji. Ot element misterium władzy, drągal ze słuchawką w uchu powstrzymujący maluczkich. Praca w BOR to „służba” w typowo polskim znaczeniu tego słowa. Ma się pracować za półdarmo, bez nadgodzin i bez pyskowania wykonywać każde polecenie. Być może to rezultat realnego braku zagrożenia. Trudno wszak patrzeć na polskich polityków, jako potencjalne ofiary zamachu. Ale to sprawia, że rola i znaczenie BOR są mizerne. I żadnego ze wskazań nie traktuje się poważnie.

VIPy są przez wielu traktowani, jako nadludzie. Niepodlegający ziemskim prawom. Niestety niezwykle często wydaje się, że do tych praw zalicza się także prawa fizyki. To oczywista bzdura dla każdego rozsądnie myślącego człowieka. Nie policzę ile było stwierdzeń w.s. Smoleńska, że „taka katastrofa nie powinna była się zdarzyć”. Właściwie, dlaczego „nie powinna”? Bezpieczna podróż każdego pasażera to tysiące czynników i błędy popełnione na każdym etapie mogą zakończyć się tragicznie. Tak samo to dotyczy Kowalskiego, który nie zmienia łysych opon w swoim piętnastoletnim golfie jak i rządowych ochroniarzy. Jak doświadczonego, ale pyskatego służbistę wymieni się na posłusznego misiewicza prosto po szkółce to rezultaty naprawdę nie każą na siebie długo czekać. Mgły nie rozwieje rozkaz generała, samochodu nie zatrzyma modlitwa Pani Premier.

Nie mam najmniejszej nadziei na poprawę. Bo to wymagałoby od naszych polityków akceptacji tego, że są ludźmi. I to śmiertelnymi ludźmi. A z tym mamy często kłopoty my sami. A nas nikt nie wozi na sygnale przez miasto. To, jak mawia mór kolega, „ryje beret”. Aż do często tragicznego końca.

Ale krótkoterminowo da się coś zrobić. Rzeczy małe. Obowiązkowe kamerki we wszystkich wozach rządowych abyśmy nie musieli polegać na opinii świadków kolejnych katastrof. Podobnie GPS w celu mierzenia prędkości. Podstawy. Ale zagrażające interesom samego BORu, który lubi chodzić na skróty. Dlatego niewykonalne. Dlatego wypadki będą się powtarzać. Z coraz gorszym skutkiem. Może chociaż jakaś mapa by każdy mógł sobie w Internecie sprawdzić rejon zagrożony przejazdem PiSowkich kawalkad śmierci?

Rząd zamierza kupić samoloty dyspozycyjne i oddać je wojsku, aby mogło z powrotem wozić VIPów po świecie. Wojsko to „służba” tak jak BOR. Wojskowy pilot nie odmówi startu przeładowanym samolotem. Więc proponuję rządowi, aby do każdego samolotu zamawiał komplet dębowych jesionek dla pasażerów. Bo przy tym poziomie głupoty ich użycie będzie nie kwestą czy? ale kiedy?