Irański tupolewizm

W 1981 roku na lotnisku pod Leningradem zginęło (w Tupolewie nomen omen) niemal całe dowództwo radzieckiej floty północnej. Była to największa jednorazowa strata wyższych oficerów w historii tak ZSRR jak i Rosji. Katastrofa była wynikiem splotu standardowych czynników które wielokrotnie przedtem i wielokrotnie potem odegrają kluczowa rolę w tego typu wypadkach. Po prostu wyżsi oficerowie wieźli w samolocie „fanty” dla rodzin we Władywostoku i skrajnie przeładowana maszyna nie dała rady zbyt daleko unieść się w powietrze. Pilot niby wiedział że będą problemy, ale był pod taka presją że wolał zginąć niż odmówić. Okoliczności nazbyt znajome nieprawdaż.

Zeszły tydzień. Prezydent Iranu wraca śmigłowcem z wizyty najpierw zagranicą później na prowincji. Maszyną jest mocno leciwy i kupiony na lewo Bell-212. Iran ma nowsze i większe maszyny. Ale Bell to maszyna dostosowana do przewozu VIPów, czyli z wygodnymi fotelami i wyciszeniem. Nowsze rosyjskie Mi-8/17 to standard wojskowy co oznacza brezentowe siedzenia i hałas. Bell nie był dostosowany do lotów z ograniczoną widocznością ziemi, a moc jego silników była za mała na wyprawę w góry. Dodatkowo zamiast przewidzianych sześciu, miał na pokładzie 9 pasażerów. Rezultat? Łatwy do przewidzenia. Nie zdziwię się, gdy za kilka tygodni okaże się, że obaj piloci doświadczenie w lataniu mieli może takie sobie ale byli kuzynami prezydenta.

Oczywiście można tłumaczyć spiskiem, akcją Mossadu. Ale czy trzeba?

Wiara wybrańców w nieśmiertelność i niewiara w prawa fizyki jest uniwersalna. Bardziej uniwersalna niż kolor skóry, religia czy poglądy. Warto o tym pamiętać. A góry Iranu tym razem użyźniło kilka naprawdę paskudnych indywiduów. Więc raczej radość niż współczucie. Ale dla każdego VIPa gigantyczny znak ostrzegawczy. Polskie Sokoły z rządowej eskadry nie są wybitnie młodsze od tego Bella, a swoją katastrofę śmigłowca także zaliczyliśmy.

Izrael – dokąd to zmierza?

Wiele wskazuje, że izraelskie lotnictwo atakami dronowymi cynicznie wymordowało wolontariuszy niosących pomoc w Strefie Gazy. Wśród nich jednego Polaka. Jest to kolejny element rozprawy z Palestyńczykami, która ciągnie się od październikowych ataków Hamasu. Oczywiście zarówno działania Izraela jak i wcześniejsze ataki Hamasu nie przyniosą żadnego rozwiązania. Palestyńczycy, bowiem o tyle przypominają żydów, że ani na Bliskim Wschodzie nikt ich nie chce ani nie mają, dokąd uciekać. A Izrael przypomina Rosję gdyż zaangażował się w konflikt, z którego nie ma żadnego politycznego wyjścia.

Jest oczywiście i drugie dno. Znowu podobne nieco do rosyjskiego. Otóż tak jak przegrana w Ukrainie oznaczałaby koniec Putina tak zakończenie lub choćby zamrożenie konfliktu w Izraelu oznacza koniec Netanjahu. Koniec nie tylko polityczny, ale także zupełnie przyziemne aresztowanie i skazanie w licznych procesach korupcyjnych. Wojna, więc trwa i trwa mać. Chociaż po drodze wykańcza nie tylko izraelską gospodarkę i turystykę (tę ostatnią zresztą także w krajach ościennych m. in. w Egipcie), ale też dużą część międzynarodowej sympatii. Bo też Izraelem rządzi koalicja, która śmiało można określić mianem faszystowskiej tak w ideologii jak i działaniach. Obecnie metody, stosowane tak wewnątrz Izraela jak i na terytoriach palestyńskich, coraz bardziej wskazują na chęć ideologicznego przejścia z f do n.

Tylko, że nie jest tak łatwo „pozbyć się” kilku milionów Palestyńczyków, którzy po „czarnym wrześniu” traktowani są w krajach arabskich jak zaraza. Poza tym trudno nie zauważyć, że długi konflikt osłabiający Izrael jest właściwie całemu otoczeniu na rękę. Radości nie kryje Iran w jakimś stopniu inicjator całej awantury, a i reszta krajów zatoki przycięcie coraz bardziej aroganckiemu Izraelowi pazurków traktuje, jako rzecz raczej pozytywną. Niezadowoleni są tylko najbliżsi sąsiedzi: Egipt, Liban, Jordania czy Syria liczą się z tym, że w jakiejś formule ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej te miliony uchodźców mogą zostać wypędzone w ich kierunku. Wszak koledzy Bibiego z rządu nie raz o tym wspominali. O potopieniu w morzu także.

O jednym wszak Netanjahu zdaje się nie pamiętać. Otóż Izrael to nie Rosja i jakakolwiek autarkia jest tam niemożliwa. A dalsze przeciąganie konfliktu i kolejne etniczne czystki stanowią w zachodnim świecie coraz większy problem polityczny. W amerykańskich wyborach sympatia dla Izraela znacznie się kurczy a wyborców arabskich jest więcej od tych żydowskich. Dodatkowo Arabowie w USA są właśnie swing voters często w swing states. Jeżeli więc Bibi swój kraj przehandluje za iluzję wolności osobistej to i Biden i Trump zdecydowanie przehandlują wsparcie dla Izraela za wygrane wybory.

Świeży palestyński trup

Świeże groby zawsze wzruszą, niezależnie gdzie kopane,

Jak porosną wyjdzie na jaw, kto szczuł i co było grane.

Jacek Kleyff „Telewizja”

Źle jest urodzić się Palestyńczykiem, jeszcze gorzej Palestyńczykiem w Strefie Gazy. Ponad dwumilionowe getto na terenie Izraela to typowe „boiling vessel” gdzie sprasowano masę ludzi bez pracy, przyszłości i nadziei a teraz pół świata dziwi się, że ci ludzie chcą tych, co ich tam zamknęli powybijać. Oczywiście nie wszyscy, zapewne zdecydowana mniejszość, ale poparcie arabskiej ulicy dla Hamasu jest na tyle entuzjastyczne, że istnieje spory problem w odróżnieniu tych „niewinnych” od współsprawców zwłaszcza, że sam Hamas używaniem cywilów i rodaków, jako żywych tarcz bynajmniej się nie brzydzi. Po każdym izraelskim ataku powstają, więc „soczyste” obrazki zabitych kobiet i dzieci. Poniekąd przecież o to właśnie chodziło. Ludzie to w Palestynie towar najczęściej jednorazowego użytku. Samym Palestyńczykom z Gazy i arabom ogólnie widok przywództwa Hamasu, którzy prywatnymi odrzutowcami przemieszczają się między jednym a drugim studiem TV bynajmniej nie przeszkadza. Ot bliskowschodnia norma.

Palestyńczyków Arabowie wolą zresztą wspierać z oddali. Od czasu wydarzeń w Jordanii i Libanie można odnieść wrażenie, że Palestyńczycy traktowani są w krajach arabskich niczym zaraza. Niebezpieczna i destabilizująca. Dla ukojenia sumienia posyła się pieniądze, ale nikt nie kwapi się do wsparcia w boju a jak już wspominałem na blogu faszyzujący Izrael stał się od kilku dekad wręcz pożądanym sojusznikiem. Atak na Izrael był, więc w pewnym wymiarze wyrazem skrajnej desperacji Hamasu, który stanął przed perspektywą całkowitego zakończenia wsparcia ze strony państw arabskich. Zresztą Arabia Saudyjska wciąż wydaje się mieć ochotę na zakończenie wsparcia dla „sprawy palestyńskiej”, bo regionalne mocarstwo Izrael ma wiele więcej do zaoferowania niż Izrael Palestyna a coraz głębsze powiązania Palestyńczyków z Iranem sprawiają, że wsparcie dla nich jest w istocie wsparciem największego wroga.

Na krótką metę na obecnym kryzysie korzysta Iran i przede wszystkim Rosja. Na krótką metę, bo paraliż Hamasu i potencjalne rozbicie Hezbollahu mocno uderzy w strategiczne pozycje Iranu na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Rosja natomiast trwale psuje sobie kordialne do niedawna relacje z Izraelem. A ledwie ją stać na utrzymanie obecnego kontyngentu w Syrii gdzie odpalenie kolejnej fazy wojny domowej jest zawsze możliwe. Niespodziewane, choć nie nieoczekiwane jest zaangażowanie Turcji. Ale to kolejny kolos na glinianych nogach. Wewnętrznie w gospodarczych kłopotach władza Erdogana jest pozornie bardzo silna, ale jak znacząco może ją nadwątlić trwający ekonomiczny kryzys tego nie wiemy.

Mam, więc wrażenie, że poza gestami wszyscy jednak wolą odwrócić wzrok. W końcu świeżość palestyńskich zwłok w mediach szybko minie. A Izrael ma pieniądze i technologie. Wart jest mszy. Arabska ulica głośno krzyczy, ale jej władcy mają jej opinie w niewielkim poważaniu.

Iran, najlepszy z wrogów Izraela

Pozycja Izraela na Bliskim Wschodzie przeszła od czasu kryzysu paliwowego w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia prawdziwą rewolucję. Z najgorszego wroga krajów arabskich stał się jednym z najbliższych sojuszników, co zmusza go regularnie do kolejnych piruetów w kwestii wyznawanych wartości i realizowanej polityki. Ja śmiem postawić mało odkrywczą tezę, że fundamentalnie istotną kwestią dla państwa Izrael była rewolucja religijna w Iranie w 1979 roku. I że Iran jest kluczowy dla obecnej polityki zagranicznej Izraela. Oficjalnie, jako najgorszy z wrogów, ale realnie, jako najlepszy z sojuszników.

W latach siedemdziesiątych fundamentalnie istotne dla „bliskiej” polityki zagranicznej Izraela były relacje z Palestyńczykami. Którym państwo Izrael regularnie zabierało tereny i ziemię oraz w miarę możliwości zmuszało do emigracji przy użyciu metod, które ani z demokracja ani z prawami człowieka nie miały wiele wspólnego. Palestyńczycy mieli dość jednolite wsparcie państw muzułmańskich mimo tego, że sami stanowią grupę bardzo niejednolitą religijnie w dodatku po latach diaspory mocno wewnętrznie podzieloną. Ale Izrael postrzegany (skądinąd słusznie), jako „niezatapialny lotniskowiec” USA i eksponent amerykańskiej polityki na bliskim wschodzie był zwalczany dość jednolicie przez państwa muzułmańskie opierając się na wspólnocie tak religijnej jak i wspólnym politycznym interesie. Głownie jednak na tym ostatnim, bo w latach 60 i 70 kwestie religijne nie zajmowały istotnej pozycji. W większości krajów arabskich rządziły różne odmiany szeroko pojętych „socjalistów” ugrupowań w większości świeckich a religię traktujących, jako ornament. Taki stan rzeczy sprawił Izraelowi niemało kłopotów tak w 67 jak i 73 roku. Mimo że obie wojny były spektakularnymi sukcesami państwa żydowskiego jednak te sukcesy dalekie były od oczywistości. A naftowe embargo wstrząsnęło światem w stopniu do dzisiaj rzadko spotykanym.

Lata 80, a szczególnie rewolucja w Iranie przyniosły Izraelowi szanse n wykorzystanie i odnowienie fundamentalnego podziału wśród państw muzułmańskich. Iran stanowił niezdobytą górska twierdzę szyityzmu jednej z dwóch podstawowych odmian islamu od zawsze silnie skonfliktowanej z islamem sunnickim, który wyznawały państwa arabskie. Co jeszcze korzystniejsze dla Izraela silne szyickie mniejszości występowały tak wśród Palestyńczyków jak i u pozostałych sąsiadów ze szczególnym wskazaniem na Syrię i Irak. Rewolucja w Iranie i gwałtowny wzrost znaczenia radykalnego islamu sprawił, że wkrótce zamiast atakować Izrael państwa muzułmańskie zaczęły a to wzajemnie brać się za łby (Iran z Irakiem) a to mieć poważne problemy wewnętrzne (najpierw Liban później Irak, Syria czy sami Palestyńczycy). Umożliwiło to zajecie przez Izrael idealnej z jego punktu widzenia pozycji zewnętrznego „starego wroga”, czyli w latach 2000 już bez mała przyjaciela. Rozpoczęło się od ocieplenia relacji z Egiptem potem przyszła kolej na państwa Zatoki Perskiej. Równolegle w Izraelskiej polityce Iran awansował na wroga nr 1 (choć przecież to nie z nim Izrael toczył wojny). Ta zimna wojna Izraelsko-Irańska tocząca się na wielu obszarach zastępczych trwa do dziś. I wydaje się paradoksalnie korzystna dla obu stron.

Iran wyrósł na regionalnego silnego gracza, który pomimo sankcji i ostracyzmu utrzymuje mocną pozycję w regionie, a Izrael od lat ma wręcz kordialne relacje z krajami arabskimi wspierając lokalne satrapie wiedzą i umiejętnościami w tłumieniu lokalnej opozycji i stanowiąc dostarczycieli techniki na bardzo wielu obszarach od militarnego do zarządzania wodą. Istotność tego niepisanego dealu z Iranem jest szczególnie widoczna w momentach, kiedy USA chcą wyrwać Iran z izolacji. Wtedy zawsze uaktywnia się silne izraelskie lobby robiąc wszystko, aby tej izolacji jednak nie przełamywać. Iran ma być dokładnie tam gdzie jest, potrzebny, bombardowany od czasu do czasu, ale przewidywalnie fanatyczny. Państwo żydowskie to najlepszy gwarant rządów ajatollahów.

Odpryski widzimy niestety w ostatniej polityce w relacji do Ukrainy. Izrael romansuje z Rosją nie tylko, dlatego że ma liczną rosyjską mniejszość, ale także, dlatego że w istocie bardzo zależy mu na tym, aby nic nie zmieniło się w dogodnym układzie wrogich Iranu i Syrii. Bo jeśli arabscy szejkowie przestaną panicznie bać się ajatollahów z Persji to mogą znowu zwrócić uwagę na Izrael. A jeśli Palestyńczycy nie daj Boże zorientują się, że te religijne podziały to tylko gra mogą tymi skrawkami terytorium wreszcie zacząć zarządzać razem i sprawnie. A to nie jest i nie było w interesie Izraela.

Więc irańskie drony dalej będą latały a izraelska broń dalej nie będzie trafiać na Ukrainę. Bo tu nie o Ukrainę chodzi.