Obama i ukraińska tragedia

Czytając trochę na temat genezy konfliktu rosyjsko-ukraińskiego nie sposób nie poczuć rozczarowania ośmioletnią prezydenturą Baracka Obamy. Perspektywa pokazuje jak wiele z podjętych wówczas decyzji znalazło fatalny finał w lutym 2022.

Kiedy Barack Obama zaczynał prezydenturę wydawało się, że w zakresie polityki międzynarodowej będzie próbował restytucji polityki Billa Clintona, który jak mógł ograniczał bezpośrednie zaangażowanie po klęsce Somalijskiej a jednocześnie był autorem kilku relatywnie udanych interwencji typu standoff (Jugosławia później Kosowo) i rozwiązań dyplomatycznych (Irlandia na pewnym etapie także Palestyna). G.W. Bush celował w zaangażowaniu bezpośrednim w Afganistanie i w Iraku. Które to wojny Obama odziedziczył.

Niestety Obama hołubiony przez Europę jak mało, który prezydent pozbawiony był zupełnie europejskiej perspektywy. Wychowany na Hawajach od początku swoja uwagę koncentrował na Pacyfiku i relacjach z Chinami. Z Rosją miano zapoczątkować słynny już „reset” stosunków. Sekretarzem stanu Obama dodatkowo mianował Hillary Clinton, która od początku koncentrowała się tylko na takiej polityce zagranicznej, która w maksymalnym stopniu ułatwiłaby jej start w wyborach prezydenckich w 2016 roku. Rosja ów „reset” potraktowała jak ostateczny dowód słabości USA. Pierwszy test nastąpił w Gruzji. Reakcji USA nie było wcale. Kiedy więc w 2013 roku nastąpił Euromajdan na Ukrainie Rosja mogła być pewna swojej bezkarności szczególnie wobec kultywowanych latami polityk uzależniających Europę od surowców energetycznych i destabilizujących jej politykę działań wspierających ugrupowania radykalne. Krym i noworosja były naturalną konsekwencją słabości USA, które nawet nie zająknęło się w kwestii memorandum Budapesztańskiego. A przecież widać, że na początku afery Krymskiej działania podejmowane przez Putina zawierały wszelkie opcje kroku wstecz. Zielone ludziki nie pojawiły się tam przypadkiem. Słabość USA została udowodniona i przetestowana.

Do tego wszystkiego doszły wydarzenia arabskiej wiosny, które wraz z katastrofalnie rozwiązaną kwestią wojny domowej w Syrii, doprowadziły do pierwszej wielkiej fali emigracji do Europy. I na koniec już za prezydentury Trumpa ostateczna klęska handlowego pivotu na Pacyfik. Odpuszczenie Europy zresztą tylko obudziło Chiny, które zaczęły dostrzegać w USA państwo słabe, uwikłane w niekończące się spory i niezdolne do spójnego określenia własnych celów. Oferta zachodnia w Afryce i Azji została zastąpiona oferta chińską pozbawioną niewygodnych pytań o demokrację czy prawa człowieka.

Wszystko to jeszcze w latach 2008-14 mogło być zatrzymane relatywnie mało intensywnymi działaniami. Ale Obama miał swoje Obamacare, (które i tak w efekcie nie wyszło) a Clintonowa marzyła o wyborach. I tak nie zapominam o kryzysie gospodarczym z lat 2008-12 ale jego wpływ na same stany jest jednak przeceniany. Joe Biden naprawia lub usiłuje naprawić poniekąd własne błędy. A USA odkrywa, że jak się chce być supermocarstwem to nie ma mowy o „pivotach”. Musisz być wszędzie. A sępy czyhają.