Inicjatywa

Jest tak, że z satysfakcją obserwuję marsz Tuska ku wyborom. Bo po pierwsze widać tu plan, po drugie widać dyscyplinę i konsekwencję a po trzecie widać pracę. Wszystko to rzeczy, który platformersom pod wodzą Schetyny i Budki brakowało. Oczywiście porusza się Tusk w obrębie tej samej zbieraniny miernot, jaką jest dotychczasowa PO. Tam nikt nowy nie przybył a poza nielicznymi wyjątkami świeżość w PO dalej pachnie zdechłą rybą. Ciągnie, więc Donald ów wózeczek mniej lub bardziej samodzielnie a aktyw partyjny robi mu za kiepskie markietanki i znośnych organizatorów logistyki.

No, ale najważniejsze przecież są rezultaty.

Czy widać w sondażach? I tak i nie. W oficjalnych KO/PO bije się z Konfederacją i podżera PSL i Hołownię w stopniu egzystencjalnym. Jednak jeszcze nie uzyskało pozycji lidera. Więc w teorii mamy remis ze wskazaniem. Ciekawsze jest jednak to, co dzieje się w PiSie. A tam trwa panika i wciskanie wszystkich „złotych przebojów” z poprzednich wyborów. Zupełnie tak jakby te słynne „wewnętrzne” partyjne sondaże pokazywały znacznie bardziej ponure realia. Gramy, więc stare hity socjał, emigranci, zła Unia z nieodzownym refrenem w postaci „fur Deutschland”. Tyle, że słabo działają. W dodatku rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy. PiS jest zupełnie otwarcie rozrywany wewnętrznymi konfliktami, ma ogromny problem z Konfederacją, która niespodziewanie zaszła partię z tej niewygodnej prawej strony a co gorsza kondycja Prezesa nie pozwala w widoczny sposób na zapanowanie nad menażerią.

No i zbierane są owoce 8 lat rządzenia. Inflacja nieszczególnie chce spadać, a Prezes NBP rozpoczyna cykl obniżek stóp, antyaborcyjne „sukcesy” sprawiają, że polska codzienność coraz bardziej przypomina tę, z co dzikszych krajów ameryki łacińskiej. Odzyskany Trybunał Konstytucyjny jest wewnętrznie skrócony w stopniu uniemożliwiającym normalne funkcjonowanie a własne regulacje PiSu sprawiają, że zaprowadzenie tam porządku graniczy z niemożliwością. O skali afer finansowych nawet nie wspominam, bo nie dość, że jest bezprecedensowa to jeszcze gros sprawców pozostaje bezkarna, bo prokuratura po prostu odmawia współpracy.

Ale nie to jest najgorsze. Bo PiS nawet nie jest bierny on jedynie reaguje. Tematy i agendę kampanii narzuca Tusk czasami Konfederacja. PiS nawet, jeśli próbuje to bez sukcesów. A w polityce jak na wojnie inicjatywa jest kluczowa. A tu mamy do czynienia z jej utratą. Co cieszy. I daje pewną nadzieję.

Kanikuła pod znakiem drogowych piratów

Lato tradycyjnie nie sprzyja właściwie niczemu. Informacyjnie to dość martwy okres bo ludzie na wakacjach wolą odpoczywać a nie interesować się zagadnieniami na które i tak maja znikomy wpływ. No ale w tym roku na jesieni wybory. No i żyjemy w Polsce więc polskość wypływa wszystkimi porami.

Tym razem „wypłynęła” w Krakowie. Drogowy pirat recydywista wraz z trzema młodzianami wsiadł w samochód i ruszył ulicami Krakowa ile fabryka dała. Robił to już wcześniej przy bierności policji (ta ma inne rzeczy do roboty wszak panie od ginekologa same się nie wyprowadzą). Tym razem jednak przegrał z prawem. Nie z prawem ludzkim ani boskim bo z tymi pewnie by wygrał (był nasz pirat progeniturą ludzi dość wpływowych) ale z potężniejszymi prawami. Prawami fizyki. Te wymierzyły wszystkim czterem karę śmierci.

Sytuacja na polskich drogach dość klasyczna. Jako że kierowcą był człowiek młody do końca zaplątany w sieć różnych social mediów mamy dość dobry wgląd w jego (troszkę nadużywając słowa) „osobowość” spod znaku „szybko ale bezpiecznie” oraz nagrania innych nocnych rajdów ulicami miasta. Czy czegoś wam to nie przypomina? Ależ był taki rajdowiec w Warszawie a nie tak dawno podobnej klasy matoł zabił tam pieszego na przejściu.

Bo ten ruch „szybko ale bezpiecznie” ma swoich licznych adwokatów. Internet pełen jest wielbicieli tuningu pokazujących jak przerabiać sprowadzone z Niemiec zajeżdżone 200 konne „hot hatche” tak aby błysnąć pod lokalnym wodopojem. A cała grupa adwokatów bezkarnej szybkiej jazdy wśród której jest wielu posłów i jeszcze więcej postaci z motosportu szybko udowodni że najniebezpieczniejszą postacią na drodze jest nie kto inny jak nie pieszy który wprowadza niepotrzebne zamieszanie na miejskich torach rajdowych. Zwłaszcza na nocnych odcinkach specjalnych.

Od czasu do czasu pojawi się desperacki apel strażaków czy ludzi z drogówki przybitych zdrapywaniem ukaranych przez prawa fizyki z betonowych barier czy latarni. Ale to tylko na chwilę. Przecież słowiańska dusza musi gdzieś odreagować. A zap… autem to wszak prawo człowieka.

Co da się zrobić? Wbrew pozorom całkiem dużo. Na początek drobna korekta przepisów. Umożliwienie miastom masowe montowanie kamer na skrzyżowaniach i nakładanie mandatów. Działalność w istocie samofinansująca a gwarantująca utratę prawa jazdy po jednym takim rajdzie. No i może dodatek w duchu Ziobry. Zróbmy z każdego przyłapanego na 140+ w zabudowanym przestępcę. Roczek bez zawiasów. Ot są dowody na kamerze to idziesz siedzieć kolego.

No i ważniejsza sprawa. Adwokatów „szybko ale bezpiecznie” trzeba odcinać od kasy. Hołowczyce i Bałtroczyki tego świata powinni poczuć że ich działania mają konsekwencje. Niech potracą sponsorów, trochę pogotują się w social mediach. Wtedy chwalenie się osiągnięciami poza torem wyścigowym stanie się po prostu nieopłacalne.

A tymczasem uważajcie na siebie. Na wakacyjnej prowincji wyścigi także trwają. A prawa fizyki karzą surowo ale jednak sporadycznie. A czasami nie tych co trzeba.

Urok skrajności, czyli skąd w nas uwielbienie histerii

U naszych zachodni sąsiadów rosną w siłę i zyskują popularność dwie partie. AfD, czyli taka ichnia Konfederacja oraz Der Die Linke, czyli Razemki w wersji turbo. Za uproszczenia przepraszam, bo jednak i korzenie i program mają jednak istotne różnice, ale myślę, że krajowemu czytelnikowi na ten moment to wystarczy. Z polskiego punktu widzenia to źle, bo tym, co łączy obie partie jest głęboka miłość do Rosji (po wierzchu) i do rubli (to głębiej). Ale sekret ich popularności daje okazję do snucia szerszych wniosków na obszarze całej Europy.

Pamiętajmy, że w Niemczech w ciągu ostatnich dwóch dekad rządzili wszyscy ze wszystkimi. W różnych konfiguracjach u władzy byli Zieloni, FDP, SPD i CDU/CSU z Angelą, jako liderem tych „szerokich” koalicji, które poza utrzymaniem CDU/CSU przy władzy przekonały dużą część Niemców, że jak nie wybierają to „mutti” i tak na wierzchu. Dziś CDU/CSU ma wiarygodność w krytykowaniu ostpolitik i zbliżenia z Rosją na poziomie bliskim zeru. A obecny kryzys w Niemczech jest na wielu poziomach właśnie dziedzictwem bankructwa ostpolitik, która była ukochanym dzieckiem całej klasy politycznej.

I wtedy wchodzą „nowi” cali na biało. Bo co złego to nie oni. Co prawda ich pomysłem na politykę zagraniczną jest metaforyczne fellatio robione Rosji bez zabezpieczeń z oddaniem panowania nad całą wschodnią częścią kontynentu, ale mają tę zaletę, że przez ostatnie 50 lat nie ubrudzili sobie rączek władzą. No i oferują te jakże popularne dwuzdaniowe „zdroworozsądkowe” rozwiązania. Jak rozwiązać problem głodu i bezrobocia? Otóż głodni powinni zjeść bezrobotnych. Tego typu „logika”.

Do czego może to doprowadzić widzimy dziś we Francji. Zblatowanie elit doprowadziło do sukcesów Frontu Narodowego te doprowadziły do większego zblatowania elit i mamy zaklęty krąg. Którego finałem jest jak pokazuje choćby Grecja czy Włochy władza i kompromitacja. Jeśli coś wam to przypomina to pewnie historię pewnego krajowego chama, który kiedyś doszedł do władzy na antysystemowych hasłach. A potem pokusa zwyciężyła a na końcu był „ino sznur”. Bo jakbyś nie był sprytny znajda się sprytniejsi od ciebie. A antysystemowość wymaga, no cóż, bycia poza systemem a to wymaga rezygnacji z wszystkich konfitur. Trudny test. W polskiej polityce dotychczas chyba nikt go nie zdał.

No i wracając na krajowe podwórko. W gazeta.pl mamy wywiad z Marcinem Kąckim autorem książki o Konfederacji. Sam wywiad niespecjalnie odkrywczy, ale z jednym ciekawym akapitem podsumowującym sukces radykalnej populistycznej prawicy.

https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,29945344,gdyby-konfederacja-siegnela-po-wladze-samodzielnie-to-zatesknimy.html

Różnica jest jednak taka, że lewica jest na mieliźnie i nic nie wskazuje na to, by miała z niej wypłynąć. Natomiast konfederaci są na fali wznoszącej. Dlatego?
Dlatego, że alt-prawica dopuszcza mimo wszystko duży margines błędu wobec ludzi, którzy się z nią identyfikują. Mówiąc krótko, możemy się w czymś nie zgadzać, dać sobie po mordzie, ale na koniec wszyscy jesteśmy wspólnotą jakiegoś celu i idziemy głosować na swoich, bo jesteśmy zdyscyplinowani.
Korwinizm zakłada też wolność słowa, brak politycznej poprawności i duże poczucie humoru, łącznie z tym po bandzie. Na lewicy za jedno niewłaściwe słowo czy niepoprawny żart jesteś natychmiast oskarżony o rasizm, transfobię czy popieranie kultury gwałtu i kasowany.

Ano w punkt. Takich czasów doczekaliśmy, kiedy ta ohydna radykalna onucowa prawica to ci inkluzywni natomiast nasi kochający wszystkich lewicowcy to ekskluzywny klub nieznoszący odszczepieńców. Swoja drogą na lewicy samo utrzymanie się w trendzie tego, co jest aktualnie akceptowane i nikogo nie krzywdzi to też niemały wysiłek wymagający nieustannej czujności. Czujności bez mała rewolucyjnej, że tak sobie pozwolę zażartować.

Oczywiście wszystko to wina Internetu. Bo przecież nie nasza. Kiedyś wąsaty wujek na weselu to był obciach, ale jednak rodzina. Dziś po prostu się go nie zaprasza. A on (metaforycznie i nie) ma prawa wyborcze.

Imigracja, kolejny z problemów nieistniejących

Amerykanie mają takie określenie „trzecia szyna”, które pochodzi z budowy metra (gdzie w 3 szynie przekazywane jest napięcie) i dotyczy spraw, którymi po prostu politycy się nie zajmują i nie próbują ich rozwiązać. Bo można na tym tylko stracić. Taką kwestią w USA jest np. reforma ubezpieczeń społecznych. W Polsce mamy bardzo podobne mechanizmy. System emerytalny to realny problem wymagający strategicznego i długofalowego rozwiązania. Tylko każdy, kto spróbuje nie otrzyma nagrody, ale zostanie skarcony, bo nie da się w jakikolwiek sposób zreformować systemu tak, aby ktoś na tym nie stracił. Znakomicie udowodniła to PO usiłując bardzo ostrożnie podnieść i wyrównać wiek emerytalny. Jeżeli szukać jednej sprawy, która w największym stopniu zapewniła PiSowi w 2015 zwycięstwo to właśnie kwestia wieku emerytalnego. Podobnie zresztą rzecz się na we Francji, ba grzebanie przy wieku emerytalnym potrafiło zachwiać nawet pozycją Putina w Rosji.

Takim problemem jest też w Polsce imigracja. Podobnie jak wiek emerytalny kwestia związana z demografią, starzeniem się, wojnami kulturowymi i przemocą. A także naszą specyfiką. Polska dwadzieścia lat temu, a więc ledwie pokolenie wstecz była krajem, z którego wyemigrowało kilka milionów ludzi. Da wielu Polaków to, że dziś nasz kraj jest atrakcyjny dla innych dla takiej samej emigracji jak nasze wyjazdy do Niemiec czy UK jest do tej pory nieogarnialny.

Na co dzień udajemy, więc że problemu nie ma. Pomimo ze przebywa u nas ponad milion a może i więcej imigrantów z różnych krajów mamy skutecznych mechanizm selektywnej ślepoty. Kierowca Ubera może mieć wszak cygańskie pochodzenie a dostawca pizzy być synem, no nie wiem, konsula jakiegoś. Choć konsulat w Radomiu to chyba jednak rzadkość jest. No, ale jest jeszcze ciocia Unia. A urzędnicy cioteczki Unii mają czasami błędne wrażenie, że mają rozwiązywać problemy a nie tylko nimi zarządzać. Ewidentnie wymagają korepetycji od specjalistów z Polski w rodzaju Sasina czy Morawieckiego. Nie o to wszak chodzi by zbudować statek a o to by poświęcić stępkę.

Urzędnicy unijni pomyśleli i wpadli na „genialny” i pozornie logiczny pomysł. Skoro mamy państwa graniczne i państwa wewnętrzne to nie jest sprawiedliwe żeby tylko te graniczne miały przyjmować rzeszę imigrantów, ale powinien tez istnieć mechanizm pozwalający na transfer przynajmniej części tego brzemienia do wewnątrz UE. Logiczne? No tylko matematycznie. Politycznie to „trzecia szyna” jak się patrzy.

Zacznijmy od tego, że szereg krajów ex-kolonialnych ma własne problemy z imigrantami z byłych kolonii. Wpuszczanymi masowo w latach 60-tych na fali dobrej koniunktury z potomstwem, których nie było specjalnie, co zrobić już w latach 80 i 90 a teraz trzecie pokolenie dalej jest wykluczone i żyje w gettach. Entuzjazm dla przyjmowania kolejnych imigrantów jest, więc ograniczony. Ci, co kolonii nie mieli też ślepi nie są. W łódkach Morzem Śródziemnym nie płyną inżynierowie i lekarze. Raczej niepiśmienne rzesze trudno edukowanych ludzi, dla których znalezienie zatrudnienia będzie trudne a którzy obciążą i tak już ledwie zipiące systemy socjalne. No i stworzą własne getta. Dodatkowo sprawy nie będzie ułatwiał inny kolor skóry czy religia. Zwłaszcza ta jedna, która proponuje rozładowywanie frustracji życiowych poprzez wędrówkę na tamten świat w możliwie licznym towarzystwie wysadzonych niewiernych.

Druga kwestia to kategoria uchodźcy. Kiedy powstawała miała być z definicji tymczasowa. Trwała wojna, ludzie wyjeżdżali, „społeczność międzynarodowa” interweniowała, wojna się kończyła, ludzie wracali. Tylko, że po kolejnych interwencjach „społeczność” straciła chęć wtrącania się w wewnętrzne sprawy walk o nierzadko plemiennym charakterze a wyrzucenie masy ludzi stało się dobrym pomysłem na utrzymanie władzy i etniczne czystki. Nie tylko zresztą w Afryce czy Azji, bo „europejski” i „cywilizowany” Izrael został zbudowany na tym procederze, czym zdestabilizował cały region.

Przybywający niezależnie od rzeczywistego powodu wyjazdu najchętniej, więc szukają statusu uchodźcy choćby po to by utrudnić ich wydalenie do kraju pochodzenia. A ponieważ ustalenie skąd, kto pochodzi i dlaczego przyjechał, kiedy ten „zgubił” papiery jest bardzo trudne i długotrwałe tysiące ludzi tkwią w prawnej próżni a biurokracja nie jest w stanie szybko się nimi zająć. Często zresztą nie jest w stanie zająć się w ogóle.

Mechanizmy stworzone z myślą o kilkuset osobach muszą obsługiwać miliony. Nie dają rady. A reforma nie jest możliwa bez zredefiniowania naszej relacji z prawami człowieka i tym, do czego akceptacji jesteśmy zdolni by wciąż uważać się za dobrych ludzi. Prościej zignorować temat. Jeszcze. Ale zmiany klimatu i demograficzna bomba w Afryce nie pozwolą na to, aby robić to w nieskończoność.

No i jest też „słoń w pokoju” imigranci są starzejącej się Europie po prostu potrzebni. Tylko, że ta sama Europa musi być w stanie ich przyjąć, zakulturować i przekuć na własnych zadowolonych obywateli. A jeżeli nie ich to ich dzieci. Często oznaczać to będzie brak zgody na uświęcone tradycje czy niezgodne z kulturowymi standardami praktyki religijne. A to są rzeczy, które chroni na przykład Europejska Konwencja Praw Człowieka. Samo głośne zastanawianie się nad tymi sprawami w Europie niejako automatycznie napędza polityczne poparcie siłom skrajnym. Więc obowiązuje metoda ignorowania faktów, przerywana jakimiś sporadycznymi zamieszkami czy zamachem. Kiedy to odkrywa się z zaskoczeniem, że w do niedawna białym kraju mieszka milion przybyszów z Afryki. Tudzież tradycyjnym zdziwieniem na piłkarskich mistrzostwach świata, choć ostatnio wyrażanym półgębkiem, bo wiecie, rozumiecie rasizm.

I tak dochodzimy do naszego referendum. PiS emigrantów nie lubi jak zresztą każda partia narodowo-socjalistyczna. Nie odstaje tym od reszty społeczeństwa. Problem polega na tym ze PiS dalej myśli, że opozycja bez problemu na tę „trzecią szynę” da się wpuścić. A ta ewidentnie nie chce. Asem z rękawa PO okazało się zdradzenie „wielkiej tajemnicy” polskiej administracji. Od lat, aby utrzymać wzrost gospodarczy bramy dla imigracji zarobkowej otwarto szeroko. Wydawane zezwolenia idą w setki tysięcy a imigrantów w Polsce jest masa nie tylko z powodu wojny w Ukrainie. Więc został PiS z tym swoim referendum jak Hilmsbach tym bardziej, że okazało się, że z całej relokacji mogliśmy się wyłgać, były zresztą takie plany zanim Prezes nie odkrył tego politycznego złota.

Czy to oznacza brak potrzeby długofalowych rozwiązań? Ależ skądże. Oznacza tylko brak możliwości ich wprowadzenia. Co na jedno wychodzi. Kupy nikt nie ruszy, więc będzie leżeć i śmierdzieć. A raczej będzie rozwiązywana tak samo jak wiek emerytalny. Iluzją wyboru. Na emeryturę będzie można iść w wieku nawet 40 lat. Ale ta emerytura oznaczać będzie śmierć z głodu. Więc praca do 70-tki będzie w teorii wyborem a w praktyce koniecznością. Tak samo imigracją zajmą się przedsiębiorcy i samorządy. Bo dla nich to nie jest polityka a walka o przetrwanie.

Czyli, jak zwykle.

Tajemnica Konfederacji

Głównymi zwolennikami Konfederacji są młodzi mężczyźni. Coraz bardziej tracą intelektualny kontakt z rówieśniczkami, mającymi o wiele bardziej liberalne poglądy, ale też – coraz lepiej wykształconymi. Faceci próbują nimi gardzić, odpowiada im stary pogląd, że są głupsze. Ale to oni w obecnych czasach czują się coraz mniej pewnie, trudniej im się odnaleźć. Widzą, że przestali być głowami tradycyjnie rozumianych rodzin, jeśli je w ogóle mają, ale nie wiedzą, jak się nimi na powrót stać. Incelami są mężczyźni, kobiety nie płaczą, że nie są w stanie znaleźć partnerów. Antyfeminizmem młodzi mężczyźni próbują bronić się przed utratą tradycyjnie rozumianej męskości. To wyraz ich słabości, nie siły.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to oni mają kompleksy. Zamiast z nimi walczyć, próbują bronić patriarchatu, sprowadzić rolę kobiet do obowiązku rodzenia dzieci i dbania o domowe ognisko. Widać, że ogoleni faceci są słabi, boją się partnerskich związków, bo do nich nie dorośli. Kryje się za tym kolejny powód – lepiej wykształcone kobiety stały się dla nich konkurentkami na trudnym rynku pracy, bywają lepsze, choć ciągle gorzej wynagradzane. Broniący tradycyjnej roli kobiety program Konfederacji, identycznie jak Prawa i Sprawiedliwości, ma kobiet pozbawić zawodowych ambicji, usunąć konkurentki z rynku pracy. Nakazać rodzenie dzieci. Zakaz aborcji stał się tego symbolicznym wyrazem.

Joanna Solska „Polityka”

W 2016 kampania Hillary Clinton miała problem. Kandydatka znakomicie radziła sobie w „oświeconych” stanach wybrzeża natomiast bardzo słabo w stanach środkowych USA w tzw. „pasie rdzy” gdzie upadał tradycyjne przemysł a wciąż funkcjonowały tradycyjne wartości. Dla większości z tych wyborców „tradycyjny” model rodziny był wartością samą w sobie (i nie, nie tylko dla mężczyzn) i zaakceptowania „postępowej” kobiety, jako prezydenta było bardzo trudne. Problem polegał na tym, że system wyborczy w USA sprawia, że te stany miały krytyczne znaczenie. Wybory mimo pozorów bezpośredniości są 2 stopniowe i decydująca role odgrywają głosy poszczególnych stanów.  Wynik? Bez zaskoczeń kampanijni stratedzy postanowili, że postawią na strategię obyczajowej postępowości, stracili wszystkie „swing states” środkowych USA a Donad Trump wygrał wybory. Hillary Clinton wielokrotnie wychodziła na osobę, która nie tyle białych mężczyzn z grupy niebieskich kołnierzyków ignoruje. Ona nimi gardzi.

Tekst Joanny Solskiej ma ten sam sentyment. Ale to nie jest opinia odosobniona. Można ją scharakteryzować, jako chamski feminizm, ale to przecież coś, co wzorem feministycznej mizogini można by określić, jako mizoandrię. I staje się coraz bardziej typowe dla współczesnego dyskursu liberalnych elit. Spróbujmy się zastanowić skąd się to bierze?

Problem liberalnego dyskursu polega na tym, że jest on do zwymiotowania wielkomiejski i elitarny. To powoduje odrzucenie całej gamy profesji wykonywanych przez mężczyzn. Ani rolnik ani mechanik samochodowy ani stolarz nie będą wystarczająco sexy, aby stanowić atrakcyjny wzorzec męskości. Ten tworzą „solne zawody” i pseudokonstrukt „klasy kreatywnej” rozumiany w dość wąskim zakresie, (bo kreatywny pracownik agencji reklamowej czy makler ok, ale piwniczak programista już jest fuj). A to niestety generuje i oczekiwania i sprzężenie zwrotne. Kobiety, aby uzyskać dochód i pozycję społeczną uciekają do dużych ośrodków na studia, które dominują a które to studia generują nierealistyczne oczekiwania wobec partnerów. Panowie z kolei zostają w swoich prowincjonalnych grajdołach pracując ciężko, ale będąc skrajnie nieatrakcyjnymi mimo nawet relatywnego materialnego sukcesu. Ich ciężka praca poprzez bycie często fizyczną została kulturowo pozbawiona wartości.  Jednocześnie nie mają ani chęci ani potencjału, aby zrobić wewnętrzną analizę, dlaczego tak jest. Ich oczekiwania życiowe i oczekiwania życiowe ich potencjalnych partnerek rozjeżdżają się w sposób absolutny. Kultura popularna nimi gardzi, ich wzorce życiowe są wyśmiewane a ich postępowe dziennikarki wzorem tej z początki notki opakowują w projekcje własnych mizoandrycznych stereotypów.

A wtedy Wchodzi Sławek Mentzen z kolegami cały na biało. I zaczyna opowiadać o prostym świecie, w którym ciemiężycielem jest złe państwo i niewdzięczne baby, co to im się w kuprach poprzewracało. A przecież „wszyscy wiemy jak jest”. Trzeba być silnym, zaradnym i polegać tylko na sobie. Takich samców lubią te wielkomiejskie samice z Tindera i insta. A Sławek swój chłop, co to i piwa się napije i lekko pijany wywali parę prawd życiowych, co to ich mówić nie wolno. Objaśnia świat takim, jakim ci ludzie chcieliby go widzieć. I bardzo unika terminów typu „to oni mają kompleksy”. I nie gardzi „tradycyjnie rozumianą rodziną”. A Konfederacji rośnie. Oczywiście ci mężczyźni z tekstu Solskiej nie są głupi i wiedzą, że na plecach Mentzena są i Braun i Bosak. Ale jest im z tego powodu straszliwie wszystko jedno. Bo ani Braun ani Bosak nie robią z nich wygodnego plemiennego totemu do wyładowywania własnych frustracji. Za to lewicowe i postępowe dziennikarki jak najbardziej.

Mityczny incel jest po prostu wygodny. Druga strona medalu w postaci całych rzesz wielkomiejskich panien w okolicach czterdziestki w matrymonialnej i życiowej desperacji wygodna jest mniej. A ten medal ma dwie strony. I obie są równie nieszczęśliwe. Tylko to nieszczęście, które jedna strona wywala na forach internetowych i wiecach konfederacji druga wychlipuje w dobrze opłacanych gabinetach psychoterapeutów. Bo warszawskie korpo bywa równie bezlitosne w utrzymywaniu pozorów szczęścia jak podlaska wieś czy miasteczko. Tylko wódę zastępuje xanax. Rezultaty są z grubsza te same i pokazuje je kulejąca demografia. A jeśli pani Solska myśli, że receptą na brak partnerki dla budowlańca ze wschodniej polski będzie wyższe wykształcenie i wiara w partnerskie rozłożenie obowiązków w małżeństwie to gratuluję naiwności. I śpieszę z informacją, że zarówno budowlańcy jak i masarze a nawet stolarze są potrzebni.

No, ale zawsze prościej napisać, że Konfederacja ma dobre wyniki, bo głosują na nią głupi zakompleksieni faceci z prowincji. A powinni siedzieć w domu. Ale o tym siedzeniu w domu to ja już gdzieś słyszałem. A poczekaj…

Ps. Tak dla uświadomienia jak „nowe” i niespotykane są to wcześniej problemy proponuję maraton filmowy, który rozpoczniemy od „Wiosna, panie sierżancie” potem będzie „Kochaj albo rzuć a zakończymy filmem „Kogel-mogel”.  Wszystko PRL.