Tajemnica Konfederacji

Głównymi zwolennikami Konfederacji są młodzi mężczyźni. Coraz bardziej tracą intelektualny kontakt z rówieśniczkami, mającymi o wiele bardziej liberalne poglądy, ale też – coraz lepiej wykształconymi. Faceci próbują nimi gardzić, odpowiada im stary pogląd, że są głupsze. Ale to oni w obecnych czasach czują się coraz mniej pewnie, trudniej im się odnaleźć. Widzą, że przestali być głowami tradycyjnie rozumianych rodzin, jeśli je w ogóle mają, ale nie wiedzą, jak się nimi na powrót stać. Incelami są mężczyźni, kobiety nie płaczą, że nie są w stanie znaleźć partnerów. Antyfeminizmem młodzi mężczyźni próbują bronić się przed utratą tradycyjnie rozumianej męskości. To wyraz ich słabości, nie siły.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to oni mają kompleksy. Zamiast z nimi walczyć, próbują bronić patriarchatu, sprowadzić rolę kobiet do obowiązku rodzenia dzieci i dbania o domowe ognisko. Widać, że ogoleni faceci są słabi, boją się partnerskich związków, bo do nich nie dorośli. Kryje się za tym kolejny powód – lepiej wykształcone kobiety stały się dla nich konkurentkami na trudnym rynku pracy, bywają lepsze, choć ciągle gorzej wynagradzane. Broniący tradycyjnej roli kobiety program Konfederacji, identycznie jak Prawa i Sprawiedliwości, ma kobiet pozbawić zawodowych ambicji, usunąć konkurentki z rynku pracy. Nakazać rodzenie dzieci. Zakaz aborcji stał się tego symbolicznym wyrazem.

Joanna Solska „Polityka”

W 2016 kampania Hillary Clinton miała problem. Kandydatka znakomicie radziła sobie w „oświeconych” stanach wybrzeża natomiast bardzo słabo w stanach środkowych USA w tzw. „pasie rdzy” gdzie upadał tradycyjne przemysł a wciąż funkcjonowały tradycyjne wartości. Dla większości z tych wyborców „tradycyjny” model rodziny był wartością samą w sobie (i nie, nie tylko dla mężczyzn) i zaakceptowania „postępowej” kobiety, jako prezydenta było bardzo trudne. Problem polegał na tym, że system wyborczy w USA sprawia, że te stany miały krytyczne znaczenie. Wybory mimo pozorów bezpośredniości są 2 stopniowe i decydująca role odgrywają głosy poszczególnych stanów.  Wynik? Bez zaskoczeń kampanijni stratedzy postanowili, że postawią na strategię obyczajowej postępowości, stracili wszystkie „swing states” środkowych USA a Donad Trump wygrał wybory. Hillary Clinton wielokrotnie wychodziła na osobę, która nie tyle białych mężczyzn z grupy niebieskich kołnierzyków ignoruje. Ona nimi gardzi.

Tekst Joanny Solskiej ma ten sam sentyment. Ale to nie jest opinia odosobniona. Można ją scharakteryzować, jako chamski feminizm, ale to przecież coś, co wzorem feministycznej mizogini można by określić, jako mizoandrię. I staje się coraz bardziej typowe dla współczesnego dyskursu liberalnych elit. Spróbujmy się zastanowić skąd się to bierze?

Problem liberalnego dyskursu polega na tym, że jest on do zwymiotowania wielkomiejski i elitarny. To powoduje odrzucenie całej gamy profesji wykonywanych przez mężczyzn. Ani rolnik ani mechanik samochodowy ani stolarz nie będą wystarczająco sexy, aby stanowić atrakcyjny wzorzec męskości. Ten tworzą „solne zawody” i pseudokonstrukt „klasy kreatywnej” rozumiany w dość wąskim zakresie, (bo kreatywny pracownik agencji reklamowej czy makler ok, ale piwniczak programista już jest fuj). A to niestety generuje i oczekiwania i sprzężenie zwrotne. Kobiety, aby uzyskać dochód i pozycję społeczną uciekają do dużych ośrodków na studia, które dominują a które to studia generują nierealistyczne oczekiwania wobec partnerów. Panowie z kolei zostają w swoich prowincjonalnych grajdołach pracując ciężko, ale będąc skrajnie nieatrakcyjnymi mimo nawet relatywnego materialnego sukcesu. Ich ciężka praca poprzez bycie często fizyczną została kulturowo pozbawiona wartości.  Jednocześnie nie mają ani chęci ani potencjału, aby zrobić wewnętrzną analizę, dlaczego tak jest. Ich oczekiwania życiowe i oczekiwania życiowe ich potencjalnych partnerek rozjeżdżają się w sposób absolutny. Kultura popularna nimi gardzi, ich wzorce życiowe są wyśmiewane a ich postępowe dziennikarki wzorem tej z początki notki opakowują w projekcje własnych mizoandrycznych stereotypów.

A wtedy Wchodzi Sławek Mentzen z kolegami cały na biało. I zaczyna opowiadać o prostym świecie, w którym ciemiężycielem jest złe państwo i niewdzięczne baby, co to im się w kuprach poprzewracało. A przecież „wszyscy wiemy jak jest”. Trzeba być silnym, zaradnym i polegać tylko na sobie. Takich samców lubią te wielkomiejskie samice z Tindera i insta. A Sławek swój chłop, co to i piwa się napije i lekko pijany wywali parę prawd życiowych, co to ich mówić nie wolno. Objaśnia świat takim, jakim ci ludzie chcieliby go widzieć. I bardzo unika terminów typu „to oni mają kompleksy”. I nie gardzi „tradycyjnie rozumianą rodziną”. A Konfederacji rośnie. Oczywiście ci mężczyźni z tekstu Solskiej nie są głupi i wiedzą, że na plecach Mentzena są i Braun i Bosak. Ale jest im z tego powodu straszliwie wszystko jedno. Bo ani Braun ani Bosak nie robią z nich wygodnego plemiennego totemu do wyładowywania własnych frustracji. Za to lewicowe i postępowe dziennikarki jak najbardziej.

Mityczny incel jest po prostu wygodny. Druga strona medalu w postaci całych rzesz wielkomiejskich panien w okolicach czterdziestki w matrymonialnej i życiowej desperacji wygodna jest mniej. A ten medal ma dwie strony. I obie są równie nieszczęśliwe. Tylko to nieszczęście, które jedna strona wywala na forach internetowych i wiecach konfederacji druga wychlipuje w dobrze opłacanych gabinetach psychoterapeutów. Bo warszawskie korpo bywa równie bezlitosne w utrzymywaniu pozorów szczęścia jak podlaska wieś czy miasteczko. Tylko wódę zastępuje xanax. Rezultaty są z grubsza te same i pokazuje je kulejąca demografia. A jeśli pani Solska myśli, że receptą na brak partnerki dla budowlańca ze wschodniej polski będzie wyższe wykształcenie i wiara w partnerskie rozłożenie obowiązków w małżeństwie to gratuluję naiwności. I śpieszę z informacją, że zarówno budowlańcy jak i masarze a nawet stolarze są potrzebni.

No, ale zawsze prościej napisać, że Konfederacja ma dobre wyniki, bo głosują na nią głupi zakompleksieni faceci z prowincji. A powinni siedzieć w domu. Ale o tym siedzeniu w domu to ja już gdzieś słyszałem. A poczekaj…

Ps. Tak dla uświadomienia jak „nowe” i niespotykane są to wcześniej problemy proponuję maraton filmowy, który rozpoczniemy od „Wiosna, panie sierżancie” potem będzie „Kochaj albo rzuć a zakończymy filmem „Kogel-mogel”.  Wszystko PRL.