BRICS alternatywna ścieżka rozwoju?

Zainspirował mnie wpis na twitterze wyraźnie wskazujący, że „cegiełki”, czyli grupa państw zgrupowana razem przez finansistów w celi sprzedaży obligacji (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Afryka Południowa) przegoniła już kraje G7 i teraz to właściwie nie wiadomo, kto rządzi światem. A lada chwila owe nowe potęgi zdecydują się handlować w innej niż dolar walucie i wysadzą z siodła starych graczy z USA na czele. Ano złapał kozak Tatarzyna. Tylko problem jest. I to nie taki drobny. Bo „cegiełki” kruszą się w znacznie większym stopniu niż stary beton. I żadne „kosmiczne” sukcesy tego nie naprawią.

Zacznijmy od największej cegłówki, czyli Chin. Które właśnie odniosły strategiczny sukces. Po pół wieku wysiłków polityka jednego dziecka odniosła pełny sukces. Stopa rozrodczości jest na poziomie demograficznej katastrofy i pary w Chinach mają rzeczywiście tylko jedno dziecko. A to oznacza, że podstawowy mechanizm zapewniający od lat rozwój Chinom, czyli demograficzne lewarowanie właśnie się zakończył. I teraz nadszedł okres zapłaty rachunków. Równolegle zachód nie pała już taką chęcią dzielenia się z Chinami najnowszymi technologiami a system polityczny w państwie środka wraca do tradycyjnego stanu, który bynajmniej nie sprzyja innowacjom. Są oczywiście globalne ambicje. Ale coraz mniej możliwości.

Indie bynajmniej nie „przyjaciel” Chin mają swoje własne ambicje. Dotyczące głównie tego żeby Chiny w globalnych łańcuchach dostaw zastąpić. „Największa demokracja świata” od kilkunastu lat przeżywa nacjonalistyczną rewolucję. Tyle, że ta rewolucja ma nieszczególnie pozytywne skutki dla globalnej pozycji hindusów. Kraj pozostaje mocno podzielony tak religijnie jak i społecznie. System kastowy ma się znakomicie podobnie jak korupcja i wszechobecna bieda. Lądowaniu hinduskiego statku na księżycu towarzyszyły informacje o ilości hindusów cierpiących głód i wyraźnie tutaj widać, że Indie to państwo działające wyspowo. Mimo wszystko z całej ceglastej ferajny reprezentują one najlepsze perspektywy głównie, dlatego że demokracja daje im rzeczywisty potencjał do korekty i zmian.

Temat Rosji litościwie pomińmy komentując tylko tyle, że ten kraj przypomina samobójcę spacerującego na krawędzi okna wysokiego budynku. Zachód zajada chipsy i obstawia wyniki sekcji. To jednak pierwszy tester pokazujący, co się stanie jak ten mityczny zachód kogoś „wyrzuci”. Czy w uniwersum opartym o ceglaste kraje ten utrzyma się na wierzchu?

Brazylia to ofiara przekleństwa ameryki południowej. Ogrom możliwości a i tak gospodarka sprowadza się do wydobycia nafty i inwestowania zysków. Lula do faweli, Bolsonaro do kolesi. Żaden nie podjął wysiłku zmierzającego do polepszenia warunków przedsiębiorców czy zmniejszenia wszechogarniającej korupcji. Ogromny kraj z beznadziejną infrastrukturą i koszmarną geografią. Nie jest to oczywiście skala głupoty sąsiedniej Argentyny, ale też wiele nie brakuje. W dodatku klasyczne obwinianie zachodu i USA w szczególności o wszystkie nieszczęścia. Klasyka.

Na koniec Południowa Afryka. Kraj tak skorumpowany, że za chwilę zabraknie w nim prądu. Trzy dekady po zakończeniu rządów białych wydaje się, że poziom bezpieczeństwa i zamożności sporej części ludności uległ zmniejszeniu. Najbogatszy kraj Afryki zszedł do poziomu skorumpowanej kleptokracji na granicy rozpadu.

Czy te kraje zastąpią USA, Japonię czy UE? Ich obecna pozycja to wypadkowa demografii wraz z globalnym modelem gospodarki opartej na taniej pracy. Ale każdy z tych krajów jest z różnych przyczyn beczką prochu. Co ważniejsze między nimi nie ma realnie żadnych wspólnych interesów. Czy więc zastąpią „kolektywny zachód”? Raczej nie. Nie mają potencjału ani chęci. Będą oczywiście machać szabelką, ale pamiętajmy, że potencjały są tu mocno ograniczone. Zwłaszcza, od kiedy bogaci zaczęli realnie ograniczać ich możliwości rozwoju.

Stale mówi się o zastąpieniu petrodolara przez alternatywne waluty. Porażkę tej strategii pokazuje obecnie Rosja. Owszem system petrodolarowy padnie w najbliższych dekadach, ale nie przez upadek dolara, ale przez spadek zapotrzebowania na ropę.  To jedyny oczywisty skutek całej Eko rewolucji. Tylko czy spora część tych ceglanych satrapii przetrwa bez soku z dinozaurów? Zwłaszcza, że to on często gwarantował należyte dochody pozwalające przetrwać kompletny brak pomysłu na politykę gospodarczą.

Zachód ma problemy a i owszem. Ale dla BRICS katar zachodu może skończyć się zapaleniem płuc z powikłaniami. Więc nie zmieniałbym map zbyt szybko.