Dygresje [10] – Wielka tajemnica Balcerowiczowskiej shock therapy

W ramach gospodarczej mody na Polskę, o której ostatnio pisałem obejrzałem jeszcze kilka filmów. I rozdrażniła mnie jedna rzecz. Otóż chwali się i słusznie zdecydowanie i gwałtowność Balcerowiczowskich reform. Pokazuje się czasami kraje sąsiednie, którym udało się to samo zrobić dużo gorzej albo wcale, bo zamiast transformacji w kapitalizm zainstalowały sobie złodziejską oligarchię. I zupełnie nie zauważa się tego jednego czynnika, który w mojej opinii sprawił, że Leszek Balcerowicz zdołał swoje reformy przeprowadzić i przetrwać. A każdy, kto spotkał profesora Balcerowicza i jego ego wie, że reprezentuje on dość powiedzmy „umiarkowany” poziom współczucia dla osób mniej zaradnych i jest wielkim apologetą zasady, którą w bajce „Epoka lodowcowa” Sid leniwiec raczył ująć w dwa słowa: „przetrwają najsilniejsi”.

Jacek Kuroń.

Człowiek, który miał odwagę wyjść do milionów ludzi tracących pracę, takich, którym walił się cały świat i powiedzieć „tak trzeba”, „będzie lepiej”. Zapewne wielu z nich oszukał, bo dla nich nie było lepiej. Ten krzyż niósł do końca życia. Ale to on jest autorem tej Polski relatywnego sukcesu. Jedynym, który niestrudzenie tłumaczył konieczności. Rozumiał skalę poświęceń. Czuł winę za PGRy, włókniarki, upadłe zakłady. Kto wie czy nie bardziej dziś miałby prawo do dumy z dokonań niż Leszek Balcerowicz. W alternatywnym świecie zostałby Prezydentem, może rzeczypospolita stworzyłaby jakieś stanowisko specjalnie dla niego. Tak się nie stało i dwie dekady od jego śmierci pewnie nawet Sejm nie zrobi 2024 roku rokiem Jacka Kuronia. Coraz mniej ludzi pamięta, co zresztą znakomicie ułatwia narrację populistom typu PiS („transformacja to spisek elit”) oraz dogmatykom w stylu wspomnianego profesora B. („oczywista konieczność dziejowa”).

A obserwatorom z zagranicy wydaje się, że do powtórzenia przemiany potrzebny jest tylko lokalny Balcerowicz, tacy zawsze się znajdą, to lokalnych Kuroni zawsze brakuje.

Dygresje [9] – Równość

Krążą pogłoski, że w nowym gabinecie Tuska nasi dzielni lewicowi hunwejbini dostaną ministerstwo równości na czele, którego stanąć ma Katarzyna Kotula z lewicy. Synekura jak synekura popromować się można. Obawiam się niestety, że ta cała „równość” będzie traktowana mocno jednostronnie w myśl tezy, że kobiety (i spółgłoski) są najbardziej dyskryminowaną grupa w Polsce.

No to garść faktów wg GUSu:

Wiek emerytalny w Polsce: Kobiety 60 lat, Mężczyźni 65 lat.

Przeciętna długość życia: Kobiety 81 lat, Mężczyźni 73 lata.

Przeciętna długość życia w zdrowiu: Kobiety 64 lata, Mężczyźni 60 lat.

Statystyczna kobieta spędzi cztery zdrowe lata na emeryturze, na której łącznie będzie przebywać dwadzieścia jeden lat.

Statystyczny mężczyzna pięć ostatnich lat życia na emeryturze będzie chory i chory będzie też przez osiem lat swojej krótkiej emerytury.

Kobiety nie podlegają (z wyjątkami) obowiązkowi obrony ojczyzny. Na potencjalnej wojnie ginąć będą tylko mężczyźni.

Wskaźniki dzietności i małżeństw są rekordowo niskie polki, więc ani nie zajmują się domem ani nie rodzą dzieci, co do tej pory było używane do usprawiedliwiania w/w przywilejów.

Kobiety utrzymują także dużą i stale powiększającą się przewagę w liczbie studentów i absolwentów szkół wyższych.

Jeżeli pierwszym i głównym zadaniem nowej minister nie będzie zrównanie wielu emerytalnego (minimum przyzwoitości) kobiet i mężczyzn to całe swoje dalsze działania może sobie zrolować w rulonik i wsadzić, wiadomo gdzie.

Dla statystycznego Polaka praca jest rzeczywiście pracą do śmierci. I guzik go obchodzi, że panowie mają przewagę w zarządach spółek czy władzach uczelni wyższych. Lepiej pomyślcie ilu przeciętnych facetów padło przed pięćdziesiątką żeby statystyczna długość życia z udziałem dyrektorów, rektorów i prezesów wynosiła zaledwie 73 lata.

Dyskryminacja, no tak…

Dygresje [7] – Gospodarcza moda na Polskę

Troszkę o rzeczy dziwnej. Otóż w tym roku obejrzałem na kanałach YT zajmujących się polityką i ekonomią naprawdę dużo materiałów o Polsce. I to nie takich omawiających nasz antysemityzm czy mur na granicy z Białorusią. Otóż tytuły głosiły „Poland Europe’s next superpower” i podobnie. I tego jest dużo. Do tego stopnia, że wydawało mi się, że jest jakaś zorganizowana akcja marketingowa, ale informacje były z tak różnych kierunków, że wydaje się to mało prawdopodobne.

Większość z tych materiałów zawierała mniej lub bardziej poważne błędy w ocenie naszego gospodarczego potencjału a także w pokazywaniu np. historii transformacji gospodarczej. Ale sam fakt, że jesteśmy porównywani z Niemcami i to Polska wychodzi, jako kraj o większej dynamice i większym potencjale mocno dziwi. Sam od razu chcę korygować, że demografia tragiczna, na naukę przeznaczamy śmiesznie mało a polityka wygląda jak wygląda.

Z drugiej strony chyba lekce sobie ważymy ten efekt „zielonej wyspy” z 2008 roku. Bardzo istotny zważywszy na to jak fatalnie odbił się kryzys Lehman Brothers na większości rozwiniętych gospodarek. Oraz to, że chociażby ostatnie wybory dowodzą wyjątkowej wprost politycznej stabilności, którą podsumowała jedna z niemieckich nomen omen gazet, wskazując, że poparcie dla eurosceptycznej Konfederacji ledwie przekroczyło próg wyborczy natomiast AfD w Niemczech wyciąga dwucyfrowe wyniki.

Podsumowując, pogrążeni w trwającym politycznym sporze i bieżących kłopotach często nie potrafimy odejść kilku kroków i jednak docenić skali sukcesu. Nie tego mierzonego ilością kupionych czołgów czy przyjętych ukraińskich uciekinierów, (bo za to nas podziwiano i chwalono). Ale tego, że w skrajnie niesprzyjającym geopolitycznie środowisku udało nam się zbudować relatywnie dobrze funkcjonujący kraj, który stale, (choć nie bez kłopotów) porusza się do przodu. I ma potencjał do autokorekty.

Dygresje [5] – emigranci system, który nie działa

Wiecie ile osób oczekuje na deportacje po negatywnym rozpatrzeniu wniosku azylowego w Niemczech? Około 300 tysięcy! To znaczy, że nasi zachodni sąsiedzi muszą deportować do miejsca pochodzenia miasto wielkości Bydgoszczy lub Białegostoku. Ale to jeszcze nie jest najciekawsze. Blisko dziesiąta część tej liczby (inne źródła podają że ok 100 tysięcy) nie ujawniła swojego kraju pochodzenia. Czyli nie ma ich, dokąd deportować.

Moi drodzy zwolennicy teorii, że trzeba każdego emigranta przyjąć i co najmniej rozpatrzyć jego podanie, jakie są wasze recepty? To przecież zaledwie początek. A administracja nie tylko Niemiec, ale i całej Europy nie wyrabia. Nie ma kija, jest tylko marchewka. A jak już wielokrotnie wspominałem obróbka emigranta trwa długo. Przez ten czas trzeba go żywić i gościć. A potem ew. deportować.

Ewidentne jest, że mechanizmy w prawie międzynarodowym pomyślane są dla problemu o skali wielkości dziesiątek osób a nie milionów. To nie ma prawa działać. Słynne już push-backi to objaw a nie przyczyna choroby. A to dopiero początkowe stadia. Będzie gorzej. Tak zachód jak i południe sięgną w końcu po brutalniejsze metody. A także zmianę prawa.