Ostatnie pół roku przyniosły zdecydowana zmianę w relacji Ukraina – świat. Ogromna część państw stojących okrakiem w kwestii pomocy dla broniącego się kraju przeszła do dość entuzjastycznego tak! Z kolei Rosja zaczęła w sensie gospodarczym naprawdę grzęznąć. Czy można, więc przyjąć, że wojnę czeka korzystne rozstrzygnięcie?
Odpowiedź jest zwyczajowa i tak i nie.
Wiele wskazuje, że roztropne działania Ukraińców i duży strumień dostaw z zachodu (w tym naprawdę sporo ciekawej i precyzyjnej broni) doprowadzą do przełomu na froncie. Zbyt wcześnie by wyrokować o skali tego przełomu, ale obecnie obserwowany stan rosyjskiej armii i jej przejście do obrony wskazuje, że może on być znaczący. Niestety mamy tez do czynienia z innym zestawem problemów tak z Ukrainą jak i z Rosją. Zwycięstwo będzie kosztowne. Nie materiałowo, bo to zachód kolektywnie ogarnie, ale w sensie ludzkim. Ukraina straszliwie się wykrwawia nie tylko w sensie ofiar, ale też wyludniania kraju i trwania w gospodarczym zawieszeniu. Owszem świat i Europa dadzą radę jeszcze przez 1 czy 2 lata utrzymywać gospodarczo Ukrainę, ale „co to za życie”. Nacisk na uspokojenie sytuacji i zamrożenie konfliktu będzie rósł.
Zginęło, jeśli wierzyć Ukraińcom 200 k Rosjan. Oznacza to pewnie z 2x tyle trwale niezdolnych do walki. To czyni z tego konfliktu najkrwawszą wojnę Rosji od 1945 roku (niemal dwukrotnie więcej niż w sławnej wojnie zimowej i trzynastokrotnie! więcej niż w Afganistanie). Tylko, że jakkolwiek bezdusznie to brzmi zbyt mało krwawą. Aby złamać Rosję, jeśli wierzyć Peterowi Zeihanowi licznik musi dobić do pół miliona. To nie jest poza zasięgiem Ukraińców pytanie tylko, za jaką cenę. I w jakim stanie „kolektywny zachód” chce owa Rosję zobaczyć. Pamiętając o wszystkich tysiącach nuklearnych głowic. I narodzie pijanym poszukiwaniem dawnej chwały. Rosja na Ukrainie przez „maszynkę do mięsa” przepuszcza swoją demograficzną przyszłość, zwłaszcza demograficzną przyszłość azjatyckiej części. Szkody w pokoleniach dwudziestolatków z zauralskich prowincji będą na poziomie wielkiej wojny ojczyźnianej z tym, że poziom zastępowalności pokoleń będzie zdecydowanie gorszy. Kobiety znajdą partnerów w Chinach i Indiach (obydwa kraje z poważnymi deficytami płci żeńskiej). Pytanie, kto będzie w sanie kontynuować eksplorację bogactw naturalnych stanowiących podstawę utrzymania reżimu w części europejskiej. I kto będzie od Rosji kupować surowce?
Bo wymarzony „business as usual” nie nastanie. Rosja jest stracona dla Europy Zachodniej, jako partner. Nie z braku chęci po obu stronach. Tylko, że (jak z przerażeniem odkryły Niemcy) pomiędzy Europą Zachodnią a Rosja coś się jeszcze znajduje. A te kraje nie są i nie będą zainteresowane tym, aby sytuacja wróciła do normy, bo doskonale zdają sobie sprawę, że kolejna wojna może być o ich terytoria. Nikt w Europie Środowej nie kupi „demokratyzacji” Rosji. A instrumentów do blokowania tego kraju istnieje wystarczająco wiele. Z kolei wymarzony kierunek azjatycki ma własne ogromne kłopoty. Chiny grzęzną w morzu absurdalnych inwestycji, które padają jedna po drugiej a kraje mające tworzyć nowy „jedwabny szlak” coraz częściej stają się państwami upadłymi. Chińskie pieniądze zamiast dobrobytu przynoszą jedynie korupcję i neokolonialna skalę zależności. W dodatku za niezbędną do eksportu infrastrukturę i technologię nikt w Azji nie kwapi się płacić a Rosja nie ma pieniędzy i możliwości, aby samodzielnie ją wybudować. A „przyprawa musi płynąć” ze złóż w permafroście, bo gdy te przestaną wydobywać to tak prędko z powrotem nie zaczną.
Wyzwaniem jest, więc złamanie Rosji, ale jej nie załamanie. Nie wiem czy jedno jest możliwe bez drugiego. To, co wiem i to, co coraz wyraźniej widać to to, że nadchodzące lato i jesień ukształtują Europę i świat na dłuższy czas.
Ps. Dziś zamiast obrazu zdjęcie Anatolija Grachova pokazujące jak kończyli w ZSRR weterani wielkiej wojny ojczyźnianej. Cena o której Rosjanie nie chcieli pamiętać a o której Ukraina im przypomni.