Ukraina – zmiana paradygmatu wojny

Cele

Rosja rozpoczynając inwazje na Ukrainę zakładała kilka celów. Celem maksimum była likwidacja Ukrainy, jako samodzielnego podmiotu politycznego. Cele drugorzędne to było zajęcie całości „Noworosiji” i wybicie lądowego połączenia z Krymem w miarę możliwości odcinając Ukrainę od Morza Czarnego.

Realizacja celi głównego opierała się na założeniach A.D. 2014. Tzn., że pastwo Ukraińskie jest strukturalnie słabe a armia realnie nie istnieje. Więc relatywnie nieduże siły mogą sprawnym uderzeniem z dużym udziałem agenturalnie wspieranej V kolumny ustanowić nowy reżim. A wtedy do gry wchodzi polityka faktów dokonanych i mamy czas na nowe Monachium. Ale Ukraina to nie były Czechy. To był kraj od ośmiu lat walczący o przetrwanie i wspomagany w tym przez USA i W. Brytanię (także Polskę, choć nasz udział stał się krytycznie ważny dopiero później). Przy takim oglądzie rzeczywistości realizacja głównego celu nie miała prawa się powieść i nie powiodła się. Nie padł ani Kijów ani Charków a operacja, która miała być blitzkriegiem okazała się krwawą rzeźnią. Szybko okazała się najkrwawszą pod względem ofiar wojenką ZSRR/Rosji po 1945 roku.

Nie oznacza to jednak, że nie powiodła się realizacja celów drugorzędnych. Przede wszystkim wybito „korytarz” na Krym. W zalewie informacji o ukraińskich sukcesach z początku wojny umknęło większości osób, w jakiej skali to akurat było oczywistą Ukraińską klęską. Z relatywnie dużą ilością utraconego sprzętu i utratą dużego ośrodka, jakim był Chersoń. Nie znamy skali, w jakiej zadziałała tu wspomniana już V kolumna i agentura jednak nieoficjalne doniesienia wskazują, że była ona bardzo duża. Co w jakimś stopniu tłumaczy relatywny sukces okupiony krwawym i heroicznym oblężeniem Mariupola.

Drugi etap wojny

Druga faza wojny miała domknąć realizację kolejnych celów drugiego rzędu, czyli zajęcie całości terenów „Noworosiji” z jednoczesną maksymalizacją zniszczeń w ukraińskiej gospodarce (patrz blokada morska). Zmieniono jednocześnie podejście militarne. Zamiast blitzkriegu, który okazał się zbyt obciążający dla logistyki rosyjskiej armii postawiono na „pełzającą ofensywę” z artyleryjskim walcem. Czyli tradycyjną radziecką wojnę materiałową. Niestety to było dobre dla Rosji rozwiązanie. Przynajmniej krótkoterminowo, o czym za chwilę.

Skrócone linie zaopatrzeniowe i koncentracja na zmasowanym ogniu artylerii sprawiły, że przyszły też „sukcesy”. Bardzo powoli rozpoczęto wypieranie sił Ukraińskich, które zaczęły ponosić także duże straty tak materiałowe jak i osobowe. Oczywiście Rosjanie ponosili większe jednak to już nie była proporcja, która faworyzowała Ukraińców. Wojna na wyczerpanie była ta formułą, która Rosjanom zaczęła przynosić powolne małe triumfy. Równolegle skutki kolejnych sankcji i „opcji nuklearnych” okazały się dalekie od oczekiwań. Imperialne eskapady mają zasadniczo duże poparcie w samej Rosji, co niestety powoduje, że wstępne oceny o zmianie kierownictwa i wewnętrznym załamaniu należy określić, jako zdecydowanie zbyt optymistyczne.

Zmiana reguł gry

USA i reszta NATO zdają się tę sytuacje dobrze rozumieć. Szczyt w Madrycie wskazuje na to, że bynajmniej nie mamy do czynienia ze zmniejszeniem pomocy dla Ukrainy a raczej z pokerowym „double down”. Także, dlatego że Ukraińcy jak już wielokrotnie pisałem okazali się znakomitym nożem wypruwającym Rosji wnętrzności. Ta wojna zastępcza jest przy tym relatywnie… tania.  Koszty pomocy militarnej dla Ukrainy nawet nie zbliżyły się do Afgańskich czy Irackich eskapad ostatnich dekad. Jednak nie chodzi o to żeby Ukraina wykrwawiała niedźwiedzia cofając się. Ona musi zacząć wygrywać.

Niestety wygrana z Rosją w intensywnej materiałowo wojnie toczonej na jej warunkach nie jest możliwa. Zbyt duże mimo wszystko są ludzkie rezerwy, zbyt nieprzebrane, (choć rozkradzione) zimnowojenne składy materiałowe. NATO zresztą wie to od wielu dekad. Dlatego tak doktryna jak i uzbrojenie uwzględniają ten fakt. Więc w trzecim akcie wojny NATO postanowiło zmienić reguły gry. Na własne.

Pakt północnoatlantycki wiedział, że w porównaniu z nieprzebranymi rezerwami ZSRR nie może wygenerować podobnej skali zaangażowania. Nie bez całkowitego zrujnowania własnych gospodarek w oczekiwaniu na wojnę, która może nigdy nie nadejść, (co zresztą w końcu zabiło ZSRR). Stawiał wiec od początku na multiplikatory siły. Dobrze to widać na przykładzie czołgów. Czołgi radzieckie/rosyjskie są konstrukcjami zwartymi, szybkimi, dobrymi ofensywnie. Jednak zasadniczo nie można pozbyć się wrażenia konstrukcyjnej „jednorazowości”. Załoga jest słabo chroniona w momencie trafienia, obsługa techniczna trudna, zużycie materiałów pędnych i niezawodność pozostawię wiele do życzenia. Zachodnie czołgi są cięższe z większymi załogami i mocniej opancerzone. Mają rozbudowaną elektronikę. Zanim zostaną wyłączone z walki w wojnie obronnej miały wyeliminować kilka/kilkanaście czołgów przeciwnika a załoga trafienie w czołg miała przeżyć. Bo dla zachodu człowiek, w którego wyszkolenie zainwestowano środki stanowił wymierną wartość. Dla sowieckiej mentalności był on jedynie ziarnkiem piasku.

Do tej pory Ukraina usiłowała stosować zachodnia doktrynę na sowieckim sprzęcie w starciu z silniejszym przeciwnikiem o większych zasobach. Miała, więc nie jedną a dwie ręce związane za plecami. Od kilku miesięcy trwa dynamiczna próba rozplątania tych ograniczeń. Przekazane Ukrainie uzbrojenie, które jest realnie precyzyjne ma odegrać podobną rolę jak planowało NATO. Ma zmultiplikować jej zasoby. I umożliwić walkę taką naj NATO lubi przy paraliżowaniu zaplecza, dowodzenia i logistyki przeciwnika. Wstępne rezultaty są obiecujące. Ilość „porażonych” składów paliw i amunicji idzie w dziesiątki a rozkręcona machina artyleryjsko-pancernego walca zaczyna się zacinać.

Ale to tylko pierwsze akordy. Bo przecież precyzyjna artyleria to w łańcuszku NATO ostatni element. Pierwszym, naczelnym i podstawowym jest całkowite panowanie w powietrzu. Bo to nie artyleria jest od niszczenia zaplecza. Ona tylko uzupełnia lotnictwo. Tylko ze tego nie da się robić wschodnim sprzętem. A przeszkolenie ukraińskich pilotów na sprzęt zachodni zajmuje czas. I wymaga planów. Zachodnie samoloty nad Ukrainą to nie będzie gamechanger (żaden z systemów uzbrojenia nim nie był), ale część szerszego planu, który ma zmienić paradygmat tej wojny. Bo grając według rosyjskich reguł z Rosją można tylko przegrać.

Gotowanie żaby

Inną sprawą jest dobór tempa gotowania żaby. Tu już w grę wchodzi polityka. Nie wiemy, co jest celem zachodu. On sam tego do końca nie wie. Trwałe okaleczenie Rosji wobec zagrożenia nuklearnego musi odbywać się stopniowo. Zwłaszcza, że utracono chyba wiarę w scenariusz wewnętrznych przemian w kraju. Oczywiście celem pozostaje restytucja Ukrainy do poprzednich granic jednak coraz ciekawszy scenariusz strategiczny rysuje się w opcji odbicia Krymu. Bo ukraiński Krym oznacza de facto odcięcie Rosji od Morza Czarnego. A wiec jej strategiczną blokadę. Co długoterminowo sparaliżowałoby imperialne ambicje dużo bardziej niż zdobycie Ługańska czy Doniecka.

Nie możemy jednak ignorować gromadzonych kolejnych rosyjskich rezerw. Scenariusz kolejnej ofensywy kijowskiej jest jak najbardziej realny. Byłoby to działanie samobójcze zwłaszcza przy wykorzystaniu zasobów ‘z samego dna beczki”, ale pamiętajmy, że Putin wciąż ma przez oczami cel główny, od którego rozpocząłem dzisiejsza notkę. Przeciąganie wojny przy nowo odkrytej odporności rosyjskiego społeczeństwa na wojnę i ciężkiej dla zachodu zimie wydaje się faworyzować Rosję. Ale podkreślam, że gospodarka bywa zdradliwa. Załamanie może nadejść z zupełnie niespodziewanej strony a rosyjskie granice i sąsiedzi mogą sprawić rannemu niedźwiedziowi niejedną niespodziankę. Rosyjska odporność na sankcje zbudowana została w oparciu o mechanizm relegacji z kraju jednostek problemowych. Pech sprawia, że te jednostki to także najbardziej pożądany i wykwalifikowany personel. Póki, co tryby się kręcą, ale jak będzie za kilka miesięcy?

6 myśli na temat “Ukraina – zmiana paradygmatu wojny

  1. „Jednak nie chodzi o to żeby Ukraina wykrwawiała niedźwiedzia cofając się. Ona musi zacząć wygrywać.”

    A ja tutaj nie byłbym taki pewny. Rosja może się bowiem gospodarczo i społecznie rozlecieć np. za kilka miesięcy po jakimś straszliwie kosztowanym (pod kątem ludzkim, materiałowym i ekonomicznym) zdobyciu Zaporoża i po kolejnym nieudanym rajdzie na Kijów. Kajzerowskie Niemcy nie takie tereny miały, gdy padały. Hitlerowskie Niemcy też daleko doszły ku uciesze Führera. A jakieś marne sukcesy rosji dają większą pewność, że nie zostanie odpalony „plan Z” (skoro inne litery zawiodły) w ramach nuklearnego, desperackiego, mściwego i emocjonalnego szaleństwa. Odbijanie Krymu jest ryzykowne, choć rozwalenie z daleka Himarsem mostu krymskiego wydaje się być okej.

    Coraz bardziej się przekonuję, że nieraz anglosaskie jastrzębie chcą zbytnio ryzykować. Weźmy takiego Sikorskiego, który postuluje danie Ukrainie… broni atomowej. Działania Bidena są w sumie optymalne. Macron też jest okej ze swoim dzwonieniem i kojącym przemawianiem do resztek rozsądku atomowego dyktatora. USA w zasadzie dają chyba taką broń ze swego nieprzebranego arsenału, żeby front bezemocjonalnie i nudziarsko gnił, najwyżej z żałosnymi, niezwykle kosztownymi zyskami rosji.

    Polubienie

  2. Ta odporność Rosji to w praktyce kanibalizacja kraju. Można tak jechać dosyć długo, ale w końcu musi przyjść zderzenie ze ścianą. Te niekończące się zasoby też jednak zaczynają się kończyć. Walec ogniowy zaczyna się zacinać.
    No i jest jeszcze jedna rzecz. Ukraina jest także poligonem doświadczalnym. Wiadomo już, że np. artyleria samobieżna jest o wiele lepsza od holowanej.

    Polubienie

    1. @kmat
      Na pewno poligonem dla pełnoskalowej wojny. Zbieram się do notek o Niemczech i Izraelu bo te dwa państwa są szczególnie ciekawe w kwestii postawy wobec konfliktu. Rosja zdecydowanie odurzyła się własną propagandą co oczywiście nie znaczy że Ukraina ma jakieś realne sukcesy w postaci terytorium ale widać że jest jakiś długofalowy plan. Myślę że jesień będzie pod znakiem odzyskiwania nieba nad Ukrainą i testowania rosyjskiego lotnictwa. Jeżeli niecałe 10 wyrzutni HIMARS potrafiło dokonac takiego spustoszenia to dwie eskadry f-16 z bombami JDAM to już mówimy o dewastacji zaplecza frontu.

      Polubienie

    2. No nic, trzeba się zaopatrzyć w duży zapas popcornu.
      To nie tyle Rosja odurzyła się własną propagandą co Putin. Typowa przypadłość zamordystycznych systemów, zwłaszcza z „charyzmatykiem” na szczycie. Propaganda tam to w praktyce to, w co władza chce wierzyć. Więc informacja zwrotna coraz bardziej zlewa się z tą propagandą, bo to daje premie w interakcjach z władzą.

      Polubienie

    3. Trudno mi Putina nazwać „charyzmatykiem”. Sporo o tym myślałem i na nasze szczęście Rosja przehulała szanse na zostanie jakimś liderem wielkiego bloku w „wojnie kulturowej”. Putin w zasadzie ograniczył się do podbijania „rosyjskich ziem dla Rosjan, bo Rosjanie są Rosjanami”, choć na całym globie Orbany, incele, reakcjoniści, skrajni religianci, agresorzy, depresyjni nienawistnicy i inni tacy czekali na nowego Führera typu Jordan Peterson (gość teraz nawala miliony odsłon, jawnie uznając Rosję za stronę lepszą od „zdegenerowanego Zachodu” i przemawiając jak narwaniec).
      A Putin to w zasadzie taki neoMussolini. No i nie ma za bardzo charyzmy… Mussolini też prawie nie miał wsparcia poza swym krajem. Mussolini też zbytnio nie był gotowy na palenie świata lub chociaż realną groźbę palenia.

      Polubienie

    4. Putin sam się za jakiegoś charyzmatycznego mesjasza uważa. choć owszem, najbliżej mu chyba do Mussoliniego. Gołe klaty, epatowanie testosteronem itp.

      Polubienie

Dodaj komentarz