Czy liberałowie zawsze grzecznie będą nadstawiać drugi policzek?

Emoticon_Mad_January_2012_login_screenJedno trzeba obecnej władzy przyznać. Nie respektuje żadnych mechanizmów służących zabezpieczeniu interesów mniejszości. Tak sądy jak i konstytucja zostały potraktowane, jako przeszkody w realizacji pełnej władzy i jako takie zaatakowane z zajadłością, jakiej po 89 roku żadne organy i mechanizmy w kraju nie doświadczyły.

To jednak wskazuje na to ze obecnie rządząca partia nie może i nie powinna być traktowana, jako partia działająca w ramach systemu. Podejmowane kroki czynią z PiS ugrupowanie co najmniej antysystemowe jeżeli nie zagrażające demokracji jako takiej (to okaże się w miarę zbliżania do wyborów).

Przez dekady w III RP niska była skłonność do rozliczania rządzących nie tylko za realizacje obietnic wybiorczych (bądź częściej brak owej realizacji), ale też za „dokonania” w trakcie pełnienia urzędów. Ponieważ działania takie najczęściej miały posmak politycznej vendetty liberalne ugrupowania zazwyczaj znajdowały sposób na to by spraw nie doprowadzać do końca. Odpowiedzialność karną oczywiście niektórzy politycy ponosili jednak konstytucyjna pozostawała martwym zapisem. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że działania żadnej z partii przed 2015 rokiem nie miały otwarcie antysystemowego charakteru.

Wydaje się, że wzbudziło to w obecnie rządzących niezwykłe wprost poczucie pewności siebie graniczące z pychą. Skoro nie istnieją skuteczne mechanizmy pociągające do odpowiedzialności a w dodatki determinacja opozycyjnych partii jest znikoma to czy trzeba się bać jakiejś iluzorycznej kary? Prawo bez sankcji jest skuteczne wyłącznie miedzy gentlemanami, odpowiednio zdeterminowany bandyta widzi w takiej sytuacji natomiast znakomita okazję do zysku.

W mojej opinii jest to jednak wrażenie mylne a gniew liberałów potrafi być naprawdę potężny. Znakomitej większości metod używanych przez niezbyt miłościwie nam panujących, reszta polityków nie używała nie z braku umiejętności, ale (wiem trudno uwierzyć) z troski, o jakość demokracji i z obawy przed miękkimi konsekwencjami (takimi jak np. raport Komisji Weneckiej czy wyrok TK). Oraz z wewnętrznego lęku, że zejście na ścieżkę polityki opartej na dążeniu do anihilacji przeciwnika nie jest dobra drogą. Bo zawsze może to obrócić się przeciw nam.

Ale te dobre intencje zostały przez przeciwników i sporą część wyborców wzięte za dowód słabości. Opinia publiczna w widoczny sposób w znaczącej liczbie pragnie rozwiązań prostych i radykalnych. Póki co w tej kwestii opozycja w konkurencji z rządem pozostaje bez szans. Jednak nadstawianie drugiego policzka nawet, jeżeli moralnie uzasadnione sprawia, że cały czas chodzi się z opuchniętą twarzą. Mam obawę, że wkrótce może dojść do przesilenia w tej postawie wśród liberalnego (w szerokim pojęciu) odłamu społeczeństwa. I zaakceptowaniu kroków tyleż radykalnych, co dzisiaj trudnych do wyobrażenia.

Otóż możliwa jest zmiana konstytucji przy wystarczającym poparciu wyborczym. Możliwa jest też delegalizacja (trudne słowo) partii politycznej. Możliwe jest też dożywotnie pozbawienie praw publicznych dla wszystkich jej członków. Oczywiście każdemu liberałowi zgrzytają zęby bo to działalność (odpowiedzialność zbiorowa) po prawniczo konstytucyjnej ciemnej stronie mocy. Jednak przed nami długie 4 lata. Zęby mogą zgrzytać coraz mniej. Przyznam ze obawiam się tej pokusy. Nie, dlatego że wywołałaby społeczny sprzeciw (jak już wspomniałem rządy „twardej ręki” społeczeństwo zdaje się darzyć sporym sentymentem), ale dlatego że raz przekroczony Rubikon mógłby być istotnie drogą bez powrotu.

A to są twoi wrogowie…

g%C5%82o%C5%9Bniki-35830882Jak wieść gmina niesie kariera Jacka Kurskiego, jako prezesa TVP może być krótka. Podobno w nienależytym stopniu zachowuje rewolucyjną czujność a jego postępy w odzyskiwaniu mediów są niewystarczające. Są jeszcze dziennikarze „niezależni”, którym nie zaoferowano suto opłacanego etatu w TVP a w „Wiadomościach” pojawiają się relacje z wieców KODu. Ale to wszystko jeszcze nic. Przebrzydły kurski na stołki powołuje ludzi skażonych pracą nie gdzie indziej jak w TVNie.

A ludzie skażeni pracą w TVN są przecież odpowiedzialni, jak nie bezpośrednio to moralnie, za straszliwe oskarżenia, jakie spływały na VIPów obecnych na pokładzie samolotu do Smoleńska. Że na pokładzie był alkohol (był pytaniem otwartym pozostaje raczej to czy go pito), czy w kabinie była tylko załoga (nie była, właził tam też szereg osób, których uprawnienia do tego były mocno dyskusyjne, choć nie możemy udowodnić czy cokolwiek załodze mówili). Oskarżenia rzucane przez drugą stronę to oczywiście same wybuchowe fakty. Taka gmina…

W awangardzie oskarżania stanęła pani generałowa Błasikowa. Postawa skądinąd zrozumiała wobec niejasności związanych z postawą jej męża nie tylko w przypadku tego, ale kilku innych wypadków lotniczych. Mniej już zrozumiałe jest to, że się owej damy z uwagą słucha. A już najmniej, że ta opinia ma być podstawą do odwołania samego Jacka Kurskiego, którego główną przewiną wydaje się fakt, że nie ma statusu smoleńskiej wdowy.

Można, bowiem Kurskiego nie lubić, ale trzeba mu przyznać, że stara się rekonkwistę w TVP robić w sposób dużo mniej totalitarny od wyczynów w kolegów Polskim Radiu. Widać przekonanie, że jednak Polacy tak chamskiej propagandy jak w czasach PRL nie kupią i pozyskiwanie i utrzymywanie zwolenników wymagać musi pewnej finezji (oczywiście finezji na miarę PiSu, toporem nie da się przeprowadzać operacji chirurgicznych). No i chociaż iluzji apolityczności. A do utrzymywania tej iluzji listki figowe w rodzaju transferów z TVN czy Ziemca są potrzebne. Ale partia i Prezes zdają się nie podzielać tej perspektywy. Dla nich media powinny raczej spełniać funkcję kukuruźnika z lata 50 i żadne listki figowe nie są potrzebne. Dziennikarze powinni być zdyscyplinowani, sprawdzeni i bez wyjątku „nasi”. Podejście dobre dla opozycji, kiepskie dla tych, co zostali w TVP, fatalne dla dyskursu politycznego w ogóle. Choć nie żeby się ktoś przejmował.

Ale, po co o tym pisać? Otóż intrygujące jest to, że nie minęło pół roku i rządzący już rzucają się sobie do gardeł. Jak mawiał klasyk „po rewolucji walka klas bynajmniej nie ustaje, ale nasila się”.

Na koniec anegdotka:

Wiekowy brytyjski poseł wprowadzając młodego parlamentarzystę do izby gmin wskazał mu ławy opozycyjnej partii i rzekł „tu kolego siedzą twoi przeciwnicy” następnie wskazał na miejsca zajmowane przez partyjnych kolegów i przekazał jeszcze bardziej gorzką prawdę „tutaj natomiast kolego siedzą twoi wrogowie”.

PRL –raj utracony obecnej władzy

God%C5%82o_PRLRefleksja, która nasunęła mi się po prezentacji planów TV mających przywrócić „Sondę” i „Wielką Grę” oraz łkania minister edukacji za systemem 8 klasowej podstawówki. Otóż obecna władza kocha PRL miłością szczerą i bezgraniczną. Poniżej spróbuję odpowiedzieć, dlaczego.

III RP rządzili politycy nienawidzący czasów komuny. Było to uczucie uniwersalne i nie dotyczyło bynajmniej systemu władzy. Politycy nienawidzili biedy, niedoborów w sklepach, pozornej równości. Bo w PRL nie wszyscy byli równi. Dzieci nomenklatury i elit miały zauważalnie lepiej. I to było widać na każdym kroku. Rządziły znajomości i dziedziczenie pozycji a szanse na społeczny awans były nieomal równe zeru. Taki Tusk czy Miller nie byli dziećmi elit. Ludzie pokroju Komorowskiego przeżywali lata gnojenia w szkołach za nieprawomyślne pochodzenie. Im dzieciństwo w PRL nie kojarzyło się bynajmniej z edenem i Pewexowskim pozorem dobrobytu.

Ale byli tez i inni. Nomenklatura i jej potomstwo. Ludzie, dla których nigdy nie brakowało ani funduszy ani środków. Ci, którym wolno było wyjeżdżać za granicę, brylowali w mediach ci, których rodzice mieli dostęp do dóbr i środków, o których szaraczki mogłyby w PRL tylko pomarzyć. Ale mieli coś jeszcze. To nieuchwytne acz wyczuwalne poczucie wyższości. To wszystko eksplodowało w epoce Gierka, kiedy przaśną gomułkowską rzeczywistość zastąpił kredytowany z zachodu umiarkowany konsumpcjonizm. Korzystali jednak głównie swoi i sprawdzeni. Stan wojenny dokonał destylacji i podziału na frakcję. Część nomenklatury zdradziła i zaczęła układać się z wojskowymi, ale większość trwała wyczekująco w krainie małych geszeftów. Przeliczyli się. Okazało się, że ta część, która poszła z wojskowymi rozmontowała słodki kraj dziecięctwa. Tatuś na wysokim stołku dalej gwarantował oczywiście i pozycję i jakie takie dochody. Ale pojawili się tez przedsiębiorczy nuworysze a towary niegdyś dostępne tylko dla wybranych mógł sobie kupić każdy. To już nie był ich kraj. W dodatku spora część majątku „wyprzedano”, co oznaczało miedzy innymi utratę tysięcy posad pseudo menagerów z partyjnego nadania. I społeczną deklasację ich rodzin.

Przetrwali. Nadzieję i wsparcie przyniósł im kościół podobnie jak oni tęskniący do złotych lat PRLu kiedy z władzą rozmawiał jak równy z równym. Religia w szkole nie rekompensowała pustoszejących kościołów i seminariów. Jak polska długa i szeroka wszelakie rady kościelne przyniosły nawałę nawróconych towarzyszy kierujących lokalnymi spółdzielniami, zakładami pracy etc. Zresztą na prowincji separacja kościoła i tronu nigdy nie była tak ścisła jak chciałyby jej władze w Warszawie.

W początkach XXI wieku ex nomenklatura znalazła swój polityczny wyraz. Prawo i Sprawiedliwość swój szkielet zbudowało na tych zawiedzionych swą nikłą rolą w III RP. Możecie oczywiście powiedzieć, że było SLD. Ale SLD to partia partyjniaków z otwartą przyłbicą do końca niosących swoje czerwone książeczki. PiS wsparła ta „niezaciągająca się” warstwa aparatczyków władzy tęskniących za dawna pozycją i przywilejem. Jeżeli byli w PZPR to nie na eksponowanym stanowisku legitymacje traktując po prostu, jako bon potwierdzający dostęp do konfitur. Na Ukrainie czy w Rosji ta sama warstwa stworzyła fortuny oligarchów. U nas się to nie udało. Ale programy reindustraializacji i repolonizacji mogą przecież pomóc nowej władzy naprawić ten błąd.

Miłość do PRLu wycieka wszystkimi porami ludziom obecnej władzy. Każda reforma po 89 traktowana jest, jako podejrzana i nastawiona na zachodni kapitał. Prywatni przedsiębiorcy znowu stali się grupą na indeksie a podatek od sklepów o mały włos nie został uwspółcześnionym domiarem. Obrót ziemią a zostać zarezerwowany dla państwa i tylko czekać na projekt „nowoczesnych” następców PGRów. A wszędzie tam nowe stołki konieczne do obsadzenia „sprawdzonymi towarzyszami”. Znacie? Znamy! No to posłuchajcie…

Śmierć prawicowych obrzeży

osmosis-diagramTrybunał Konstytucyjny wieńczy dzieło, ale wiele wcześniejszych działań rządzących sprawiło, że możliwości porozumienia na linii rząd-opozycja powoli spadają do zera. Nie jest to sytuacja nadzwyczajna, ale mnie ciekawi dużo bardziej proces, który obserwuję od dłuższego czasu tzn. to jak giną umiarkowani zwolennicy PiS. To „miękkie otoczenie”, jakie ma każda partia, czyli ludzie, którzy ja popierają nie identyfikując się w 100% z działaniami i programem.

„Duzy Format” przynosi ciekawą rozmowę z Adamem Strzemboszem o nieco zapomnianej już prawicowości opartej jednak na legalizmie i praworządności. „Miękko” prawicowe głosy w „Rzeczpospolitej” czy „Do rzeczy” są coraz bardziej przerażone obecna polityką rządu. A w samym PiSie w ogóle nie ma postaci nakierowanych na ten mglisty elektorat. Już praktycznie nie ma wyboru. Wszyscy, którzy absolutnie i bezwarunkowo nie akceptują całości działań Prezesa są szeregowani do obozu przeciwników. A ta część rządu, która patrząc na biografię powinna być umiarkowana (Gliński, Waszczykowski) prześciga się w neofickim zapale (ostatnio w roli dyżurnego durnia obsadzono Ujazdowskiego, którego zmuszono do firmowania pseudo-kompromisu z TK). Co dobrze wróży spoistości obozu rządzącego, ale niezbyt dobrze sile oddziaływania samej partii.

Cyniczna strona mojej natury wskazuje ze przy takim poziomie upartyjnienia kadr na dużą lub małą aferę korupcyjną tylko czekać. W dobie dyktafonów, komórek, podsłuchów wkrótce pojawi się pociotek działacza PiSu z jakiejś zapomnianej hodowli indyków, który w procesie dobrej zmiany zechce dorobić na boku kilka stówek. Wtedy właśnie przydają się ci wszyscy ludzie, którzy tłumaczą, że można wierzyć w partię nie popierając w 100% jej programu i działań. Tych ludzi może PiSowi zabraknąć. Umiarkowani mają swoją wymierną polityczną wartość. Czego zresztą przykładem był przez lata Lech Kaczyński ta łagodniejsza nie tak odhumanizowana twarz brata.

Dziś, nie oszukujmy się, poparcie dla rządzących oscyluje wokół 35-40% i nie odnotowuje szczególnych załamań. Jednak intuicja podpowiada, że ta zasada prawicowości po linii PiS albo wcale może być najkosztowniejszą z decyzji Prezesa.

Dlaczego rządzący tak boja się KODu?

KOD_logoPękła opona. Pech, że akurat w samochodzie Prezydenta, ale nikomu nic się nie stało i sytuacja jakich w życiu wiele – zdarza się. Ujawniło to natomiast jeden z ciekawszych mechanizmów funkcjonowania obecnego systemu władzy. Paniczny wręcz lęk przed Komitetem Obrony Demokracji.

Do sprawy trzeba przyznać „reżimowe” media podeszły profesjonalnie (przyznacie ze używanie retorycznych chwytów rodem z „niepokornych” dziennikarzy ma swój urok 😉 ) natychmiast pojawił się tajemniczy montaż komentarzy z Facebooka wyrażających satysfakcję z wypadku i żal z braku konsekwencji. Te opinie (w większości bardziej raczej złośliwe nawet niż niesmaczne) mieli pisać „członkowie KODu”. I lawina ruszyła. Teraz do pracy przystąpiły „prorządowe gadzinówki” (jak ja to lubię 😉 ) i najemni „cyngle” władzy (skądinąd stronę owych mediów otwierają przeprosiny za podanie nieprawdy co powinno dawać do myślenia). A ja się pytam, dlaczego omnipotentna władza tak boi się dość przypadkowej zbieraniny ludzi integrowanej przez rozwodnika i alimenciarza (w dodatku na rowerach w futrach i niejedzących szynki, fuj)?

Czyżby erozja wewnątrz obozu władzy była jednak głębsza niż sądzimy? Czy może ten integrator cywilizowanego niezadowolenia nie jest im na rękę? Bo strach i agresja władzy są jak najbardziej realne. Działania operacyjne służb przeciw KODowcom są niemal pewne.

Dla mnie KOD stwarza realne niebezpieczeństwo dla władzy nie, dlatego że władze przejmie a dlatego że ową władze rozliczy. PO była miękka i „hodowała PiS”, co uniemożliwiło w praktyce szybkie konsekwencje dla polityków tej formacji. Obecność KODu zapewnia ze taka sytuacja już się nie powtórzy. A jest się, czego bać, jeżeli uświadomimy sobie jak wielu ludzi z obecnej władzy można było postawić przed Trybunałem Stanu i skazać. PO zabrakło konsekwencji, ale to przecież nie znaczy, że w kolejnych latach ten sam błąd zostanie popełniony przez kolejną ekipę. Zwłaszcza, że ludzie KODu mogą sprawy dopilnować. Dezawuowanie znaczenia KODu jest, więc inwestycją we własne bezpieczeństwo. A przy okazji potwierdza, że KODowcom kibicować warto.