Troszkę o Ameryce, czyli co tam w USA słychać

Donald Trump jest zjawiskiem przerażającym. W 2016 roku wydawało się, że to ostateczny stress test systemu politycznego. Pierwszy raz w Białym Domu zasiadł człowiek w takim stopniu apolityczny. Nie apolityczny w sensie uczciwości czy niezależności, bynajmniej. Ale ktoś, kto politykę traktuje wyłącznie, jako ego trip. Osoba, której nie chodzi już zupełnie o nic poza łechtaniem własnego rozbudowanego narcyzmu. Poglądów, jako takich nie posiada kieruje się wyłącznie doraźną sytuacją. Co gorsza ten styl uprawiania polityki stał się zaraźliwy. Idealnie dostosowany do epoki „szybkich” mediów ganiających za plotka i zapominających o niej w 30 sekund.

Establishment desperacko usiłował przetrwać Armagedon. Starzy republikanie próbowali Trumpa okiełznać a demokraci odsunąć go od władzy. Pierwsze udało się kosztem zdewastowania zaplecza partyjnego i de facto rozbicia partii republikańskiej. Drugie niosło za sobą konieczność ekshumacji niemalże weterana Joe Bidena na zasłużonej emeryturze. Sukces nastąpił, był on jednak dla wszystkich stron tymczasowy a przegrany Trump wisiał nad wszystkim niczym strzelba Czechowa, w końcu musiał wypalić.

Oczywiście po drodze wydarzyła się desperacka próba odkręcenia wyborczej klęski poprzez de facto sfałszowanie wyborów. Bezpieczniki systemowe jednak zadziałały a całość zakończyła się zamieszkami pod Kapitolem, w których zarówno Trump jak i jego współpracownicy głęboko maczali palce. Co jest o tyle istotne, że ex prezydent ma kilka procesów sądowych z zarzutami, które właściwie dotyczą próby zamachu stanu. W porównaniu z tym, co Trump narobił afera Watergate to były fistaszki. I co?

I nic.

Partia republikańska nie jest w stanie zapobiec startowi Trumpa w prawyborach. A większościowy system sprawia, że jak wystartuje to je wygra. Co jak się w tej chwili wydaje pogrzebie szansę republikanów na zwycięstwo krajowe, bo całkiem realne jest wystawienie kandydata „niezależnego”, który wzorem 92 i 2000 roku skutecznie sparaliżuje wyborcze szanse ex prezydenta. Poza tym poparcie w grupie kluczowych independent voters jest fatalne. Owszem Biden nie należy do liderów popularności, ale wiele wskazuje, że decyzja republikańskiego establishmentu o zakopaniu Trumpa kosztem nawet przegranej kadencji 2024-2028 już zapadła.

Co nie wyklucza niespodzianki podobnej do tej z 2016. Ale wtedy wiele z „bezpieczników” w partii republikańskiej grało na Trumpa teraz natomiast jego autorytarny styl przysparza mu wrogów w zastraszającym tempie. W zasadzie wszyscy kontrkandydaci myślą w zasadzie o wyborach 2028 a nie obecnych i w tym kontekście w ich interesie absolutnie nie leży zwycięstwo ex prezydenta. Dziś już nikt z lojalności dla partii nie poprze automatycznie lidera. A złudzeń, że Trump się odwdzięczy po jego kolejnych przykładach nielojalności względem własnego zaplecza nikt już nie posiada.

Oczywiście są międzynarodowi gracze obstawiający (także finansowo) sukces pomarańczowego satrapy. Ale pamiętajmy, że ich pieniądze po 2022 roku płyną już zdecydowanie węższym strumieniem. Problemem pozostaje, więc nie Trump a Joe Biden a raczej jego wiek i zdolności psychiczne i fizyczne. Warto byłoby dokonać wymiany Kamali Harris na lepszego vice i to zdecydowanie nie kobietę, ale póki, co brak dobrych kandydatów. Może Newsom porzuciłby Kalifornię, ale to raczej wątpliwe. Wielu insiderów zwraca uwagę na młodego gubernatora Kentucky Andy’ego Bershera.

Ważna okaże się wojna w Ukrainie. Militarny sukces w 2024 mógłby całkowicie wywrócić stolik, bo kogo, jak kogo ale zwycięskich prezydentów amerykanie uwielbiają. No i są Chiny. Wielka niewiadoma. Nam Polakom na pewno sukces wyborczy Trumpa się nie opłaca. Warto więc trzymać kciuki za jego jak najpełniejszą porażkę.