Ukraina w niedźwiedzim uścisku

W nawiązaniu do ostatniego wpisu o wewnętrznych problemach Rosji, jako o źródle zaognienia kryzysu na ukraińskiej granicy zastanowię się nad tym, w co gra Rosja i jakie mogą być skutki dla Europy i świata.

W co gra Rosja? W geopolitykę. A raczej w zwulgaryzowaną formułę geopolityki znakomicie obecną chociażby w „Mein Kampf” Hitlera. Tę formułę znakomicie obejmuję tytuł, bardzo przyzwoitej skądinąd, książki Toma Marshalla „Więźniowie geografii”. Ta geopolityczna polityka to w swojej esencji polityka imperialna. Centralną kategorią jest tutaj podporządkowanie i podbój. Świat jest jednoznacznie podzielony na „strefy wpływów” a niepodległość jest dla większości krajów nieosiągalna. Nieliczne kraje mają własną podmiotowość reszta znajduje się w określonej „strefie wpływów” i traktowana jest czysto przedmiotowo. Ofiarą takiej postawy była Polska w okresie rozbiorów.

Unia Europejska to jeden ze sposobów uwolnienia się od takiego postrzegania świata. Poza tym era polityki imperialnej to etap rewolucji przemysłowej. Małe kraje nie były w stanie wygenerować wystarczającego potencjału, aby zagrozić gospodarczej machinie gigantów. Warto tez pamiętać, że w XIX wieku handel międzynarodowy w porównaniu z dzisiejszym w zasadzie nie istniał. Imperia wraz ze „strefami wpływów” tworzyły autarkiczne obszary gospodarcze a produkcja dóbr niezależnie od stopnia złożoności zamknięta była w ramach jednej góra kilku lokalizacji.

W tej sytuacji globalna wojna nie była szczególnie trudna czy niemożliwa. Kosztowna owszem, ale wykonalna, zwłaszcza wobec braku opcji Wzajemnie Zapewnionego Zniszczenia, jakie zapewniała broń nuklearna. Ale dzisiaj jest „nieco” inaczej.  Japonia czy Niemcy dobitnie pokazały, że „imperium” nie jest dzisiaj budowane terytorium a kapitałem i siecią powiązań. Poza tym era imperialna mogła sobie pozwolić na ignorowanie głosu obywateli. Prawa wyborcze w niewielu krajach miały powszechny charakter a obywatele byli formowani w duchu nacjonalizmu i absolutnego posłuszeństwa. Dzisiaj dobrobyt obywateli jest dla wielu rządów centralną kategorią sprawowania władzy.  Ot konsekwencja realnej demokracji.

Rosja dobrostan własnych obywateli ma w… żopie. Funkcjonowała i funkcjonuje jak państwo imperialne. I tak tez kształtuje swoją strategię. Od lat nie buduje dobrobytu i potęgi gospodarczej w oparciu o siłę gospodarczą (jak np. Chiny) a stara się jedynie maksymalnie wylewarować potencjał surowcowy, tak aby móc utrzymywać obywateli w bardzo względnym „dostatku”. W tej sytuacji „bliska zagranica” uznawana jest za strefę bezpośrednich wpływów. Tak jest na Ukrainie i Białorusi. I gdyby chodziło o elity tych krajów to ten system nawet mógłby się sprawdzić. Ba sprawdzał się przez półtorej dekady na Ukrainie i do niedawna na Białorusi. Problemem są ludzie. Ci na Ukrainie i Białorusi od lat bezpośrednio i pośrednio narażeni byli na inne wzorce zachowań. Pribałtyka oraz byłe demoludy pokazywały, że jest alternatywna droga. I że ta droga z punktu widzenia zwykłego obywatela jest atrakcyjniejsza niż wegetacja na wzór rosyjski. Kiedy oczekiwania trafiały na postsowiecką rzeczywistość dochodziło do buntów. Zwłaszcza, że Rosja nie miała zamiaru wypuszczać „bliskiej zagranicy” z własnego niedźwiedziego uścisku. Putin niezależną Ukrainę postrzega jedynie w kategorii stanowisk wypadowych NATOwskiej ofensywy. Trwale ignorując to, że Rosja przez większość krajów NATO jest postrzegana jedynie, jako irytujący relikt. Ewentualnie rynek zbytu. Nikt nie ma ani sił i środków, aby Rosję atakować (i zignorować te sześć tysięcy atomowych głowic).

Jednocześnie bogata i demokratyczna Ukraina to dla Putina zagrożenie innego rodzaju. Bogata i demokratyczna Ukraina oznacza, że możliwa jest bogata i demokratyczna Rosja. A ta przecież nie jest możliwa z Putinem i jego kamarylą u steru. To zarzewie buntu, na który władza nie może sobie pozwolić. Stosuje, więc wypróbowaną strategię. Nieuregulowane konflikty graniczne mają uniemożliwić Ukrainie integrację z zachodem. Divide et impera. Jak za starych dobrych lat.

Póki, co strategia przyniosła umiarkowane, ale jednak sukcesy. Poza opisywanym w poprzedniej notce zastrzykiem popularności Rosja przez krótki czas awansowała do roli globalnego gracza. Ambicja, która zawsze była bliska dużej części Rosjan. Igrzyska zamiast chleba. Problem w tym, że poza zyskami krótkoterminowymi zaistniały też realne długoterminowe straty. Przede wszystkim Ukraina z pozycji umiarkowanie prorosyjskich przeszła na aktywnie antyrosyjskie. A integracja z zachodem przestała być jedną z opcji do wyboru. Stała się jedyną opcją. Z kolei zachód od lat oczekiwał tego właśnie kroku. Zbigniew Brzeziński i kilku innych specjalistów od dawnego ZSRR wskazywało ucywilizowanie Ukrainy, jako kluczowe wyzwanie w ujarzmianiu rosyjskiego niedźwiedzia. Putin ma, więc rację bojąc się ucieczki Ukrainy. Źle jednak interpretuje źródło kłopotów. On niczym dobry czekista widzi je w amerykańskim spisku. Jego źródłem jest jednak rzecz dużo groźniejsza niż amerykański szpion. To pragnienie Ukraińców przemieszczania się własnym nowym samochodem po podobnej do niemieckich i… polskich autostradzie.

Co więc nastąpi? Przeglądając własne wpisy z 2014 ostrożny jestem w prognozach. Wszystkie, które głosiłem siedem lat temu słabo się sprawdziły. Droga Ukrainy do dobrobytu okazała się wyboista a upadek Rosji dużo mniej nieunikniony. Ale atak na Ukrainę to dla Putina gra va banque. Po pierwsze nawet krótka wojna może być zwyczajnie bardzo materialnie i ludzko kosztowna. To już nie będzie walka w obronie ludności rosyjskiej tylko otwarta napaść. Wysokie ceny ropy i gazu mogą początkowo rozładować skutki ekonomiczne, ale w długiej perspektywie Rosja i technologicznie i finansowo jest od zachodu zależna. Tę role mogą oczywiście przejąć do jakiegoś stopnia Chiny, ale te z kolei bezpośrednio konkurują na wielu rynkach, na których Rosja jeszcze coś poza surowcami sprzedaje (np. na rynku zbrojeniowym).  Poza tym to nie byłaby relacja partnerska. Na ile Putin utrzyma się przy władzy, kiedy z frontu ukraińskiego zjadą kolejne transporty z „gruz 200” nie możemy dziś przewidzieć. A czy w świecie COVIDu i kryzysu da się jeszcze wykrzesać nacjonalistyczną manię podobną do tej z czasów Krymu?

Druga kwestia to siła oporu Ukrainy. W 2014 ten kraj nie miał armii i władzy. Dziś nie jest może idealnie, ale jest już dużo lepiej. W sprzyjających okolicznościach Ukraina może to starcie wygrać. Zwłaszcza przy technologicznym i wywiadowczym wsparciu USA i wielu krajów NATO. No i wreszcie Rosja i zachód grają w różne gry. Rosja gra w grę o skończonym charakterze i wyraźnie określonych celach tak geograficznych jak i politycznych. Zachód gra w grę nieskończoną. Upraszczając i trywializując zachodowi zależy na budowie szczęścia i dobrobytu obywateli, (bo wtedy ci poprą rządzących w wyborach). A to zadanie, którego kryteria ulegają nieustannej ewolucji. To, do czego zachód dąży ciężko jest opisać w kategorii celu a lepiej opisywać w kategorii drogi. Dla Rosji jednoznaczne są kryteria sukcesu i klęski. Dla zachodu niekoniecznie. Zachód jest w swojej ofercie dla Ukrainy cierpliwy. Dlatego długoterminowo w mojej opinii zwycięży.