Świąteczne bibliofilstwo 2 i tysięczny wpis na blogu

WordPress powiadomił mnie, że ten spis jest tysięcznym na moim blogu. I jakoś tak nie potrafię zdobyć się na kombatanckie wspominki. A i polityki mam ostatnio dość. Więc wrzucę, bo i czemu nie, nieco poleceń literacko serialowych na święta. W ramach odpoczynku od wszystkiego.

Tym razem nie fantasy, choć nowy sezon „Wiedźmina” siedzi i kusi. Pójdziemy w druga stronę, czyli science-fiction w skrócie SFem zwany. I tez wypadałoby rozpocząć od serialu. Ale aby dojść do serialu rozpoczniemy od książki. Może szerzej od choroby. Nazywa się Tsundoku i atakuje bibliofili w każdym wieku. Z tego, co wiem nieuleczalne. Ja w ramach jednego z ataków nabyłem książeczkę „Przebudzenie lewiatana”. Autorem był niejaki James S. A. Corey, co okazało się literacką spółką dwojga scenarzystów, (co będzie ważne za chwilę) Daniela Abrahama i Ty Francka. Książka nie zaczarowała mimo pozytywnych recenzji i trafiła na stosik czekając na lepsze czasy. No i czekała aż rok temu się doczekała, bo po kolejnej dobrej recenzji stwierdziłem, że dobrnę, chociaż do połowy a potem się zobaczy. I tak sześć części później…

Cały cykl nazywa się „Expanse” i jest bardzo, bardzo dobrym SF z gatunku „bliskiej” przyszłości mocno opartym o realną fizykę tego, co możliwe i niemożliwe. Ale to, co wyróżnia te książki to znakomite oko do postaci, które są jednocześnie interesujące, złożone i sympatyczne. A także rozwijają się z powieści na powieść. Mamy zarówno tony nawiązań do klasyki jak i sporą oryginalność. Można spokojnie czytać przez calutkie święta chyba że…

…od czytania boli nas głowa i chcielibyśmy obejrzeć. Otóż stacja SyFy zrobiła serial przejęty przez Amazon Prime na podstawie powieści. I tu wychodzi doświadczenie autorów. Bo ten serial nie jest po prostu dobry. On jest niemal bezbłędny. Bliski ekranizacji idealnej tak w kwestii castingu jak i narracji.   Sześć sezonów starczy na święta i nowy rok. Absolutnie polecam.

A jeśli chcecie czegoś mniej angażującego i (niestety) znacie angielski to jeszcze jedna ciekawa propozycja. Suzanne Palmer laureatka „Hugo” (maniacy SF wiedzą, o co chodzi) pisze bardzo ciekawy cykl powieściowy o swojskiej nazwie „Finder” (co można przetłumaczyć jako „znajdywacza” choć tłumacz jeśli kiedyś się taki zdarzy i tak pewnie zrobi z tego „poszukiwacza”). To z kolei cudownie eskapistyczne (tak wiem lubię to określenie) SF opowiadające o przygodach człowieka, który (niespodzianka!) znajduje różne rzeczy. Trochę nieogarnięty, trochę chaotyczny. Na pewno sympatyczny i z darem pakowania się w coraz to większe tarapaty. Czyta się te książki po prostu dobrze i sprawiają mnóstwo frajdy.

Zakończmy czymś równie ciekawym, ale tym razem szczęśliwie dostępnym w księgarniach w języku Kochanowskiego a nie tylko Szekspira, (choć ze względu na narodowość autora raczej Goethego). To „Wojny palladowe” Marko Kloosa. Space Opera osadzona w świecie wzorowanym na powojennej/międzywojennej Europie. Znakomita lektura dla każdego, kto lubi historię, bo odniesienia do denazyfikacji, okupacji, tajnych zbrojeń. Tu jest wręcz gęsto od tych spraw. Ale wszystko to w innej galaktyce daleko stąd. Jak szukamy czegoś a’la „Gwiezdne wojny” tylko nieco bardziej poważnie.

To by było na tyle po raz tysięczny. Wesołych Świąt.