Władcy świata na zakręcie

W skali afer i aferek PiS te perę miliardów „zagospodarowanych” przez Solidarną Polskę z Funduszu Sprawiedliwości jawi się niemal jak fistaszki. Zwłaszcza w skali pandemicznych dokonań wielu innych ministrów. Ale wiele wskazuje na to ze nowy minister sprawiedliwości jest na tyle pewny swego, że właśnie Solidarna Polska zostanie wzięta na pierwszy ogień rozliczeń. Wszystkiemu sprzyja to, że politycy SP, mimo prawniczego wykształcenia wielu z nich, delikatnie rzecz ujmując nie słyną z prawniczych kompetencji i zdaniem wielu osób procesowe udowodnienie wielu przypadków defraudowania środków z wspomnianego już Funduszu trudne nie będzie.

Spektakl obronny, jaki zobaczyliśmy po serii przeszukań był za to żenujący. Na czele ze Zbigniewem Ziobrą, który zaskakująco rześko i szybko wrócił z zagranicznego leczenia a jak na stan bliski zgonu okazywał się podziwu godną witalnością. Choć z jego wypowiedzi można wnioskować, że w Ministerstwie Sprawiedliwości to przez ostatnie lata tylko bywał, broń boże nie na tyle długo żeby sprawdzać, co jego podwładni, (jacy koledzy? on nie ma żadnych kolegów) wyprawiają z kasą.

Wśród wielu ex współpracowników taki ton musiał wywołać pewien hmm… niepokój. Oraz pokusę, aby z prokuraturą podzielić się intymnymi szczegółami zanim to akurat oni pozostaną bez metaforycznego krzesełka. Tym bardziej, że ministerialna juma odbywała się zgodnie z zasadą „po nas choćby potop”. A po rewizjach zwykły przychodzić aresztowania. Miarkując po twitterowych komentarzach wielu z polityków Solidarnej wieczór obfitował w prokurowane strachem incydenty kałowe.

No cóż Panie Bodnar miło się tak pozytywnie zaskoczyć. Zrobiłeś mi Pan dzień. No i zapewniłeś pracę pralniom, bo ktoś te spodnie i spódnice ziobrystów będzie musiał doczyścić.

Kapitalistyczny patriota, czyli eksploracja sprzeczności

Refleksja naszła mnie przy okazji sporu o składkę zdrowotną. Z jednej strony usiłujemy obrać system opieki zdrowotnej z kilku miliardów złotych, aby zrobić dobrze paru informatykom z drugiej będziemy oczekiwać, że niewykwalifikowany pracownik będący realnym beneficjentem publicznej służby zdrowia da sobie w potencjalnej wojnie odstrzelić cztery litery w obrobię tegoż informatyka. Ciekawe rozumowanie.

Do tej pory w tego rodzaju fikołkach specjalizowała się Konfederacja i jej kolejne iteracje. Konfederaci gwałt na logice uprawiali tak często, że w zasadzie nawet najbardziej zaangażowani krytycy tego konglomeratu przeszli nad tym do porządku dziennego. Bo z jednej strony skrajny indywidualizm ekonomiczny w obliczu, którego oczy szklą się wyznawcom filozofii Margaret Thatcher. Z drugiej obyczajowy i polityczny zamordyzm w duchu Ein Volk, ein Reich, ein Führer powiązany z nieoczekiwanym twistem w postaci nieskrywanej miłości nie do korony polskiej a mateczki rasiji. To wszystko w ramach jednego ugrupowania. Niczym wymiociny po suto zakrapianym kolorowymi trunkami weselu.

Ale Konfederacja skądś się przecież bierze a ten dziwaczny światopogląd regularnie zbiera głosy nawet, co dziesiątego Polaka z prawem wyborczym. Czyli granice prostego „kuca” dawno już zostały przekroczone. A ten elektorat kusi. I to kusi bardzo. Ostatnio Warsaw Enrtprise Institute organizował konferencję o przyszłości Europy i zaprosił na nią Liz Truss znaną, jako najkrócej urzędująca i najbardziej nieudana premier we współczesnej historii Wielkiej Brytanii. A wierzcie mi, że wśród Chamberlainów i Johnsonów Zjednoczonego Królestwa to jest osiągniecie. I to nie jest opinia opozycji a jej partyjnych kolegów. Pani ma tendencje do uważania się za współczesną reinkarnację Thatcher, ale w praktyce to brytyjska wersja Mentzena po kilku drinkach. Stąd najbardziej ciekawą częścią jej wizyty był wywiad, w którym zapewniała, że wygrana Trumpa w USA jest jak najbardziej OK. Nie określiła, co prawda Putina wzorem demokraty jak niektórzy politycy o zbliżonych poglądach, ale jak to mawiają jest „na ścieżce”.

W koalicji rządowej ten elektorat najbardziej kusi Trzecią Drogę. A w jej szeregach odnalazł się Ryszard Petru, dawno niewidziany polityk, który podczas kampanii zasłynął głównie tym, że rozłożył doktora ekonomii Mentzena na łopatki podczas kucowych zapasów w błocie, dla niepoznaki debatą zwanych. Bo Rysio jak myśli procesorem podstawowym to nawet składnie się wypowiada. W odróżnieniu od sytuacji, kiedy kontrolę przejmuje procesor rezerwowy i wtedy w głowie tylko Madera. Nie zmienia to tego, że jest ów pogromca Konfederatów dzielnym wojownikiem liberalnych spraw rozumianych tak wąsko, że właściwie z dzisiejszego punku widzenia można się tylko spytać: o co tak naprawdę się tego Mentzena czepiałeś? Zakaz handlu w niedzielę okazał się zamachem na „wolność gospodarczą” a wyższa składka zdrowotna dla biznesu zwyczajowo dobija firmy zmuszając do barbarzyńskiego zastąpienia leasingowanych X7 tańszymi modelami, co negatywnie wpływa na zdrowie i higienę psychiczną przedsiębiorców.

Czy wkurza mnie zakaz handlu w niedzielę? I to jak. Ale też mam za sobą kilka rozmów z pracownikami tak sklepów jak i dyskontów, którzy go sobie chwalą. W tej sytuacji moje uprzywilejowane cztery litery mogą znieść ową względną niedogodność. Bo żyjemy w jednym kraju i (o czym radzę nie zapominać) możemy się z kolegami i koleżankami z Lidla i Biedronki spotkać w jednym okopie.

Często wracam do wojny, bo wydaje mi się, że od Ukraińców walka wymaga niesamowitej odwagi. Także w wymiarze czysto ludzkim walki o kraj, który wspiera różnego rodzaju lewusów i oligarchów. A dla nich ma tylko brzydką śmierć w heroicznej obronie jakiegoś Bachmutu czy Awdiewki. Wczoraj na spacerze spotykając trochę ukraińskich chłopaków w kwiecie wieku z rodzinami, którzy wybrali bezpieczne tutaj zamiast heroicznego tam, zastanawiałem się, kto ma rację. Czy tchórzostwo jest tchórzostwem z punktu widzenia sieroty zmuszonego do wychowywania się bez ojca. Czy jest też racjonalnością, która pozwala ocalić to, co najważniejsze – własną rodzinę. Nie mam dobrej odpowiedzi. Może zresztą nie ma jej wcale. Ale daleki jestem od potępiania.

Dlatego uważam, że te nasze niedogodności w postaci niedziel bez otwartych sklepów czy wyższej składki zdrowotnej są konieczne. Nie, dlatego że dzięki nim nam żyje się lepiej, ale dlatego abyśmy byli w stanie uwierzyć choćby w pozory narodowej wspólnoty. W przeciwnym razie ci niezaradni, o których z taka pogardą wyrażają się przedsiębiorcze elity w momencie próby zamiast bronić kraju pójdą wzorem Jakuba Szeli uzyskać w pańskich willach odpłatę. A wtedy nawet X7 w leasingu może nie zdążyć dowieść do granicy. Zakładając, że ktokolwiek owe elity przez nią przepuści.

TV PiS cudowny pomysł prezesa

Jarosław Kaczyński chce mieć własną TV. Jak widać istniejące media „narodowe” nie spełniają nadziei prezesa i ani TV Trwam, ani TV Republika ani to coś od braci Karnowskich. Przede wszystkim ich „zasięg” jest nieporównywalny ze szczujnią TVP. Więc teraz prezes wydał polecenie żeby „stworzyć” własną TV i podobno jest nawet inwestor.

Oczywiście jest to możliwe. Frajerów nie sieją. Problem z „prawicową” TV wymarzoną przez prezesa polega na tym ze nikt nie będzie jej oglądać dla publicystyki i wypowiedzi suto opłacanych PiSowskich pseudodziennikarzy. Potrzebna jest treść w postaci atrakcyjnych programów, seriali etc. Czyli to czego brakuje wspomnianym wyżej „prawicowym” stacjom TV które swój program koncentrują na pseudopolitycznej publicystyce obsługującej prawicowe seanse nienawiści.

Jeżeli znajdzie się inwestor to skończy się zapewne jak w innych przypadkach robienia „prawicowych” mediów. Powstanie jakiś remix TV Trwam z TV Republika, ale z tureckimi serialami o wezyrach i księżniczkach. I suto opłacanymi prowadzącymi. Bo lata pracy w TVP wiele prawicowych „gwiazd” oduczyło pracy za pół darmo dla samej prawicowej idei. Natomiast szczytem prawicowej rozrywki była parodia „Szkła kontaktowego” w postaci programu „W tyle wizji”. Nie zapominajmy o parodii filmu katastroficznego w postaci „Smoleńska”.

Co teraz? Podobno w grze są setki milionów $ i tajemniczy węgierski inwestor. Ale przypomnijmy losy „prawicowej Wyborczej” w postaci „Dziennika”. Tam inwestorem był niemiecki koncern Axel Springer i to doświadczony sukcesem adaptacji na polski rynek niemieckiego „Bild’a” w postaci „Faktu”. A przypomnijmy, że po kilku latach tego eksperymentu to prawicowi dziennikarze mieli pieniądze a Axel Springer doświadczenie. Poza tym naziemna TV to raczej oferta dla mocno schodzącego pokolenia. O banalnej kwestii tego, że obecna władza może pod byle pretekstem odmówić kluczowej naziemnej koncesji już nawet nie wspominam.

Eh prezesowi już naprawdę peron odjechał. I bardzo dobrze.

Teraz i na zawsze Putin

Wyniki wyborów prezydenckich w Rosji przyniosły ogromną niespodziankę. Prezydentem został ku zaskoczeniu wszystkich Władimir Putin. Stało się tak przy umiarkowanym poparciu rzędu 86% wyborców i to pomimo tego, że sam Putin już od dwóch lat w trwającej trzydniowej specjalnej wojskowej operacji niestrudzenie usiłuje wyzwolić z faszystowskiej okupacji bratnią Ukrainę. I to pomimo zdecydowanego oporu jej skonfundowanych mieszkańców. Niektórych jak widać nie zadowoli się nigdy. Z takimi nic nie zrobisz możesz tylko w ramach starej Rosyjskiej tradycji wymordować.

A teraz do rzeczy. Putin wygrał, bo miał i musiał wygrać. Wygrał zdecydowanie i to kończy okres totalitarnej konsolidacji kraju. Przeciwnicy „oficjalni” albo są na emigracji albo spotkał ich los o bardziej terminalnym charakterze. Dziś wybory maja charakter swoistego legitymizującego plebiscytu. Tylko pozornie niepotrzebnego. W rzeczywistości to niezbędny test tak aparatu represji jak i propagandy. Test zakończony został sukcesem.

Czy są jakieś, ale? No jest ich trochę. Rosyjska gospodarka ma niemałe problemy. Ukraińcy od dłuższego czasu realizują program uderzeń w rosyjskie zaplecze naftowe i udało im się porazić znaczną część rosyjskich rafinerii. A wszystko to dzieje się w cieniu wojny. Wojny, w której ostatnio Rosja odnosi pewne sukcesy, ale też płaci za to potworną cenę. Tę cenę płaci także Ukraina. Mamy etap wojny na wyczerpanie gdzie Rosja od lat ma lepsze karty.

Najbliższe miesiące będą jednak ciekawe. Naturalne dla systemu rosyjskiego jest odwlekanie pewnych decyzji na okres powyborczy. I zamiatanie pod dywan dużej części problemów. Pytanie ile i jak poważnych zostało w ten sposób ukryte tak przed Rosjanami jak i samym Putinem. Media pełne są ostatnio informacji o rosyjskich sukcesach i odporności kraju na sankcję. Jak zajrzeć w media rosyjskie to opowieść staje się nieco inna. Rosja zdecydowanie ma kłopoty, ale wiele z tych problemów ma już od lat i nie zapowiada się na jakąś zdecydowaną katastrofę. Tylko, że źródła gospodarczej klęski nie muszą być widoczne w sposób oczywisty.

Putin jest kluczem do Rosji i jest jej najważniejszym politykiem. Ale jest objawem a nie przyczyną. Rosja to kraj głęboko chory i nie widać dla niej żadnej nadziei.

Wybory samorządowe – triumf nie do końca zgniłych kompromisów

W polskich samorządach problemem jest od zawsze to, że ich słabości i siła ma źródło dokładnie w tej samej rzeczy – lokalności. Patrząc z pewnego oddalenia dość często podejmowane na poziomie lokalnym decyzje są mało racjonalne w perspektywie możliwość rozwojowych danego obszaru i realizują dość absurdalne połączenie ambicji i chciejstwa czasami w oczekiwaniu na cud. W takim Elblągu na przykład wszyscy bez wyjątku będą wspierać budowę przekopu i przekonywać, że miasto ruszy galopem i z kopyta oraz że zacznie konkurować z Gdynią czy nawet Szczecinem. Oczywiście każdy, kto przeanalizuje sytuację ze śladowym obiektywizmem zaraz wpadnie na to, że wspomniana sytuacja z wielu przyczyn nigdy nie nastąpi. Ale jednak wiara mieszkańców i lokalnych polityków w ów cud jest na tyle intensywna, że nikt nie pozwoli sobie na jej ignorowanie.

Podobnie nieuchronna w samorządach atmosfera wzajemnej poufałości i poczucie zblatowania wszystkich ze wszystkimi. Cenna rzecz, kiedy włodarz jest rozgarnięty i trzeba przeprowadzać złożone procesy inwestycyjne w oparciu o wzajemne zaufanie. Katastrofa, kiedy mamy do czynienia z nieudolnym satrapą, który woli administrować zamiast rozwijać a podwładnych traktuje niczym poganiacz niewolników. Ale też w samorządach zwłaszcza tych mniejszych sprzężenie zwrotne z elektoratem jest znacznie silniejsze. Znam wójtów, którzy spektakularnie zwalniając panią Krysię z księgowości przegrali wybory, bo cała ich kampania i plakaty nie miały szans z żalem Pani Krysi i jej networkiem rodziny i znajomych.

Im niżej, więc tym partie odnajdują się słabiej. Metka PiS czy PO dobra jest na wybory do Sejmu czy czasami Sejmiku. Ale już w gminie może mocno przeszkadzać. Widać to zwłaszcza ostatnio, kiedy wielu działaczy PiS z logo partii stara się delikatnie mówiąc nie afiszować. Kilkutysięczna gmina jest obszarem, na którym osobista znajomość z wójtem może dotyczyć sporej części mieszkańców. Na drugim końcu mamy miasta typu Warszawa gdzie szansa zetknięcia się z prezydentem miasta poza przedwyborczą ustawką z „Diuną” w tramwaju jest czysto teoretyczna. Im więcej, więc wyborców tym więcej daje partyjne logo. Problemem dla partii często jednak okazują się włodarze, którzy zanadto się usamodzielnili. Może to prowadzić do takich paradoksów jak ogólnopolski ruch samorządowców startujący w wyborach do parlamentu. Zanim okazał się PiSowską przystawką zdołał jednak sporo namieszać. Więc wprowadzone przez PiS ograniczenie do dwóch kadencji pewnie się utrzyma.

Jaka konkluzja? Otóż jednak optymistyczna. Samorząd w Polsce działa. Niekiedy działa paskudnie jednak niemal zawsze działa tak jak chcą tego mieszkańcy. Teraz jednak po trzech dekadach przed samorządem najcięższe z wyzwań: demografia. Tu nie będzie jeńców i w ciągu najbliższych dekad połowa naszych samorządów po prostu wymrze. Póki, co rządzący starają się tego nie dostrzegać, ale potwór jest tuz za drzwiami. I nadchodzi..