Ale Szymku, co Szymuś…

Długo nie potrwało a nasz drogi Marszałek Hołownia zdążył się przekonać, że lawirowanie „pomiędzy” zwaśnionymi obozami i udawanie, że on w zasadzie własnych poglądów nie posiada ma swoje granice. Z jednej strony wielokrotnie opisywany eklektyczny charakter jego partii wyłazi wszystkimi porami, bo w ministerstwach odnajduje się masa sierot po… PiSie czasami w wersji Gowinowskiego soft a czasami bardziej hardcore. Elastyczność ideologiczna i braki kadrowe doprowadziły do tego, co stać się musiało i 2050 jest przechowalnią dla wszelkiego rodzaju kłopotliwych polityków czy to z PO czy to z popłuczyn po PiSie. Szczytem pewnie okaże się zapewne przyjęcie w poczet posłanki Pawłowskiej, choć ta póki, co jest odrzucana przez wszystkich. Ale pożyjemy, zobaczymy ruch Hołowniowy wybredny nie jest a do takiej Muchy nowy sejmowy nabytek pasowałby jak znalazł. Wydaje się, że obie panie intelektualnie nadają na podobnych częstotliwościach.

Ale przecież to wszystko to nic. Bo ministrant ciśnięty jest przez lewicę w kwestii aborcji. I tu już sprawa jest poważna. Zajęcie stanowiska wymagałoby od Szymusia wstania z kolan i umycia noska z biskupiej… cóż wiecie, o co chodzi. A tego ex zakonnik nie chce i nie potrafi. Więc kluczy, co dodatkowo utrudniane jest przez wcześniejsze deklaracje o końcu sejmowej „zamrażarki”. Ot miesiąc miodowy się skończył. W dodatku sondaże mówią ponoć, że elektorat 2050 ma dość postępowy, więc PiSowsko-episkopatowy kurs Hołowni w kontekście wymarzonego prezydenckiego stołka może być przeciwskuteczny. Tym bardziej, że akurat konkurent z KO w tej kwestii nie kluczy.

Moją daleko idącą niechęć do ministranta znacie. Więc mam pewną satysfakcję.