Niemcy między energiewende a ostpolitik

Ostatnie wyniki gospodarcze tak Niemiec jak i niemieckich firm a zwłaszcza sektora automotive nie napawają optymizmem. Stały się przyczyna rozlicznych spekulacji na temat „końca” Niemiec i równocześnie „końca”: Europy, Unii Europejskiej, zachodu, świata etc. Oraz licznych wyrazów satysfakcji z bardzo licznego grona germanofobów w których obfituje szczególnie partia obecnie sprawująca władzę. Czy słusznie? Odpowiedź jak zwykle zależy od przyjętych założeń.

Na początku wyjaśnijmy tytuł notki. Otóż nasi zachodni sąsiedzi to naród zaplanowany. Co zwyczajowo jest powodem do chluby i dumy. Tam planuje się rzeczywiście na dekady do przodu. Wadą takiego planowania jest to że kiedy u źródła popełni się błąd albo zmienią się warunki otoczenia zawrócenie ze ścieżki jest niezwykle trudne oraz czasochłonne.

Otóż kilka dekad temu Niemcy założyły że przyszłością kraju jest przejście na „zieloną” gospodarkę w tym przede wszystkim energetykę. Więc kiedy inni rześko fedrowali wungiel oni stawiali tysiące wiatraków i rozwijali „zielone” technologie mając nadzieję być ich dostawcą i eksporterem dla reszty świata. Niestety tranzycja do zasilania słońcem i wiatrem wymagała przejściowego zasilania gazem i tu energiewende spotkała ostpolitik. Bo kluczowym dostawcą w okresie przejściowym miała być a jakże Rosja.

Równolegle ze względów politycznych, czyli walki o głosy zielonych, podjęto decyzję o likwidacji energetyki nuklearnej. Partia zielonych była nieustannym języczkiem i wagi w powyborczych koalicjach a te parę atomówek wydawało się niewielką polityczną ceną. Do czasu. Po lutym 2022 Niemcy znalazły się w pułapce. Tani gaz z Rosji stał się niemożliwy do pozyskania a bez atomu cały pomysł na tanią energię zaczął się sypać. W międzyczasie brak taniej energii zaczął mordować niemiecki przemysł ze szczególnym uwzględnieniem kluczowych produkcyjno/technologicznych branż w tym samochodowej.

To wszystko pozwoliło podnieść parszywe łby proruskim outsiderom Die Linke i AfD. Co by bowiem o nich nie powiedzieć obie partie zaangażowane w stworzenie tego syfu nie są. Oczywiście rządząc natychmiast stworzyłyby jeszcze gorszy ale to zawsze był przywilej populistów. To co koniec Niemiec? Gasimy światło?

Niekoniecznie, a raczej zupełnie nie. Choć czeka nas na pewno zmiana. Już teraz widać pierwsze sygnały choć kto stanie się realnym beneficjentem to dopiero się okaże. Na pewno zmiany wymagać będzie pomysł na ekspresową zielona transformację. Ta bez fundamentalnej technologicznej rewolucji po prostu nie będzie możliwa. Ale hamowanie marszu ku zieloności nie jest niczym niezwykłym (o ile lepiej przystosowane kraje jak Francja pozwolą bo to dla nich szansa) to już zawrócenie denuklearyzacji już tak. A to wymagać będzie zaszantażowania zielonych. Albo rozłamu u tychże. Ale to niewątpliwie nastąpi.

Bo Niemcy nie są słabe. Raczej wreszcie uderza w nie te kilka kryzysów które przeszły relatywnie suchą stopą. Ale to wciąż kraj z ogromnym potencjałem. I ostpolitik i energiewende są możliwe do zreformowania i te reformy właśnie trwają. Owszem niemieckie firmy są w kłopotach ale to wciąż firmy z ogromnym potencjałem. I tak jak na Koreę i Japonię nie należy spoglądać wyłącznie przez pryzmat starzejącej się populacji tak i Niemcy nie są krajem wyłącznie głupich politycznych decyzji.

A Polska? Cóż mądra Polska na niemieckich kłopotach mogła by ugrać niejedno. Ale do tego trzeba więcej niż germanofobiczny rząd i okazjonalne ksenofobiczne wycieczki.

10 myśli na temat “Niemcy między energiewende a ostpolitik

  1. Pytanie o rozwój energetyki jądrowej. I to nie tego co jest – uran, ale tego, nad czym prowadzi się badania – reaktory torowe, zimna fuzja itp. Bo jeśli to się zacznie spinać to całe to planowanie na dekady do przodu będzie psu na budę.

    Polubienie

    1. Realnie nic nie wskazuje na przełom w tej dziedzinie. Póki co mamy fuzje z zyskiem energetycznym na poziomie ułamków % i z bardzo ograniczonymi możliwościami wydobywania tej energii. Poza tym inwestycja upfront to byłyby takie miliardy że opłacalność całości naprawdę na początku będzie wątpliwa.
      Osobiście widzę rezerwy w 1. Zarządzaniu energią – transferowaniu z jednego kraju do drugiego, smart taryfach etc. 2. Magazynowaniu energii – czasami już niewielki magazyn + pompa ciepła + panele eliminuje ci całość kosztów ogrzewania i prądu w domu. Tylko to wszystko kosztuje.

      Polubienie

  2. „Otóż nasi zachodni sąsiedzi to naród zaplanowany.”

    A właśnie. Zastanawiało mnie ostatnio, czy język może kształtować „ducha narodu”. O co mi truchta? Język niemiecki ma renomę języka zorganizowanego, wręcz brutalnego. Nierzadkie w tym języku są wielopoziomowe konstrukcje w sferze etymologii słów i budowy zdań (stąd też język niemiecki jest dobry do filozofii – ja w swoim filozofowaniu pewne swe skróty myślowe właśnie po niemiecku tworzę, bo lepiej dla mnie brzmi np. „der Leeremann” niźli „pusty człowiek” (jedno, nowe słowo sprawia, że desygnat sprawia wrażenie wyłaniania się niczym odrębny byt, a nie jest już li tylko bycia przygodnym pomieszaniem)). Hipopotam to tam „Nilkoń”. Tęcza to „Deszczłuk”. Żaba to „Tarczaropucha”. I tak dalej. Znamy te rozbudowane, długie niemieckie słówka. Szyki zdań bywają tam też karkołomne (choćby „nicht” rzucone na koniec zdania zmienia brutalnie, bo o 180 stopni budujące się wrażenie sensu, które wywołuje dane zdanie). I teraz tak – czy myślenie i komunikowanie się w takim języku nie sprawia, że ludzie stają się ogółem bardziej uporządkowani, skorzy do planowania, hierarchiczni, wierni zasadom, bezwzględni? Czy język może korygować zachowania? W sumie gdzieś mi mignęły opinie (a może mi się to przyśniło?), że niektórym ludziom zachowanie się zmienia, gdy się na jakiś język przerzucają.
    Zdaje mi się, że języki w pewnym stopniu zmieniają kulturę. Nie bez powodu różne totalitaryzmy socjotechnicznie operują na językach.

    Polubienie

    1. Ale czy niemiecki jest taki specyficzny? Poza dość rozwiniętą aglutynacją to dość typowy język zachodnioeuropejski. Gramatyka przeniesiona na słowa posiłkowe, ścisły szyk zdań itp. – francuski czy włoski nie są inne.

      Polubienie

    2. W sumie fakt. Pomyślę jeszcze nad tym.
      Ale chyba to konstruowanie długich, zlepkowych słów jest specyficzne. Pisanie rzeczowników wielką literą jest też dla mnie specyficzne, bo łatwo separuje tekst na części. To tak jakby pisać/podkreślać różne części mowy danymi kolorami. 😀
      Jest jeszcze „brutalne brzmienie”, ale takie brzmienie mają pewnie też języki nordyckie.

      Polubienie

    3. Ogółem to bardziej rozbudowane a zlepkowe słowotwórstwo widziałam tylko w klingońskim. W klingońskim np. „potrafisz to mówić” to „DajatlhlaH”. A tak. Klingoński ma nawet brutalniejsze brzmienie. W zamyśle twórcy Star Treka klingoński to właśnie niemiecki na sterydach. Nie bez powodu flaga Imperium Klingońskiego wygląda podobnie do flagi III Rzeszy.
      To że język jest elementem kultury, która to kultura jest nadbudową wobec okoliczności zewnętrznych, jawi się dla mnie jako oczywiste, ale zastanawia mnie właśnie kwestia tego, czy język może kształtować kulturę i na ile to czyni.

      Polubienie

Dodaj komentarz