Moją osobistą największą obawą w miarę przeciągania się konfliktu w Ukrainie był powrót państwa upadłego. Tej Ukrainy, jaka sprowokowała Rosję swoim rozkładem i bezsiłą opanowanej przez oligarchów i korupcję. To nie odeszło. Ofiara krwi nie skasowała wszystkich „zaradnych” ukraińskich biznesmenów ani tego, że dzielny prezydent zaczynał, jako kukiełka lokalnego magnata. Kiedy rozmawiałem z Ukraińcami jeżdżącymi z pomocą jasne było, że korupcja bynajmniej nie zginęła a wręcz rozkwita. Ale w czasie wojny nie ma czasu na zajmowanie się takimi drobiazgami. Państwo płonęło i trzeba było je ratować. Więc pomagaliśmy jak mogliśmy.
Dzisiaj, kiedy Moskwa dość udanie sparaliżowała morski szlak eksportu zboża, Ukraina próbuje się ratować dostarczeniem (w praktyce zalaniem) rynku sąsiadów swoim zbożem. Na co przecież żaden z tych krajów nie pozwoli. Chociażby, dlatego że są demokratyczne i mają własne rolnictwo. W PL dodatkowo wpływa na to kampania wyborcza. Więc embargo na sprzedaż zboża w PL było logiczne i oczekiwane. Co bardzo rzadkie u nas nie stanowiło nawet przedmiotu jakiegoś ostrego sporów wśród polityków.
Ale produkcja zboża stanowi źródło dochodu dla ukraińskiej oligarchii. Która w sporej mierze jednak kontroluje lokalna politykę. W rezultacie pojawiły się nieco kabaretowe „środki odwetowe” w postaci embarga na owoce i warzywa. I niestety zupełnie już nie kabaretowe i dość chamskie gesty Zełenskiego w postaci zignorowania Dudy w ONZ i paskudnym wystąpieniu oskarżającym w niezbyt zawoalowany sposób Polskę o prorosyjskość. A to cytując klasyka „gorzej niż zbrodnia, to błąd”.
Skutki są oczywiste. Antyukraińskie i kontrolowane z Rosji ugrupowania polityczne uzyskały pożywkę do ksenofobicznych wystąpień, sam Zełenski stracił w Polsce okrutnie. Podejrzewam, że najbliższe miesiące on i jego sztab będą prostować ten wyskok. Wyskok dodajmy wybitnie na użytek wewnętrzny.
Czy dla nas cokolwiek to zmienia? Absolutnie nic. Ba śmiem nawet twierdzić, że nasza ostra reakcja nie była najwłaściwszym zagraniem dyplomatycznym. Ale my mamy kampanię wyborczą, więc dyplomacja musi zejść na dalszy plan. Dopiero po wyborach przyjdzie czas na pewną normalizację. I wtedy polska powinna być dobrym i wyrozumiałym krajem pomagającym i z niejakim politowaniem patrzącym na te przejawy wewnętrznej Ukraińskiej przepychanki.
Dlaczego?
Bo mamy Ukrainę w garści. I będziemy mieli. I Ukraińcom coraz bardziej straszliwie będzie się to nie podobać. Bo nikt nie lubi przymusu. A na taki skaże Ukraińców geografia i polityka. Tak jak my nie możemy obrażać się na Niemców tak Ukraińcy nie mogą obrażać się na nas. Polska stanowi jedyne połączenie Ukrainy z Europą (krótkie i górzyste granice z Rumunią, Węgrami i Słowacją spokojnie można pominąć) oraz kluczowego partnera gospodarczego. Co jeszcze ważniejsze jakiekolwiek gwarancje bezpieczeństwa ze strony innych krajów Europy Zachodniej czy USA bez udziału Polski nie mają sensu. Projekcja siły jest możliwa tylko z udziałem terytorium Polski.
A może być gorzej. Oczywiście metaforycznie. Polska ze swoimi zbrojeniami będzie jedynym krajem Europy zachodniej z dużymi możliwościami projekcji siły lądowej. Jeśli plany wojskowych dojdą do skutku to jedynie my będziemy posiadać ukompletowaną dywizję pancerną w amerykańskim standardzie „super heavy” i to w odległości kilku dni przerzutu od Ukrainy (tak wiem wiele „jeśli” z naszą modernizacją wojska). Czyli jedynym źródłem realnych gwarancji bezpieczeństwa. Bo realne gwarancje wsparte są przez czołgi. Za kilka lat odkryją z niepokojem to samo kraje bałtyckie. Bo ich strategiczna orientacja na Niemcy czy jak w przypadku Estonii trochę na Finlandię jest ciekawa. Ale polska brygada w kryzysie będzie u nich w tydzień. Skrajnie rozbrojone Niemcy niekoniecznie będą miały, kogo wysłać.
Pamiętajmy, że to wszystko będzie kosztować starzejąca się Polskę ogromne pieniądze. Będzie, więc powodowało konieczność używania, jako instrumentu polityki. Skoro nikt inny w Europie nie chce dostarczać fizycznego bezpieczeństwa to niestety będzie trzeba na reszcie wymóc opłaty za ten stan rzeczy.
Podsumowując trzeba pomagać Ukrainie cały czas zupełnie ignorując zniewagi. I nie wykorzystywać geografii. Niech Ukraina walczy i zwycięża. Niech reformuje się wewnętrznie i próbuje walczyć z układami i korupcją. Na nasz rachunek przyjdzie czas.
Aha i przestańmy dmuchać bańkę złotych interesów przy „odbudowie Ukrainy”. Bo ich nie będzie. Nasz zysk jest w zupełnie innym miejscu. I dużo większy. Patrzmy za to uważnie na Rosję. Nie jej wojsko i rakiety. Na podstawy i filary tego kraju. Aby nie przeoczyć tej chwili, gdy budynek zacznie się walić. Bo wtedy cała zbożowa aferka wyda nam się przemiłym wspomnieniem.