Ameryka Trump rozpoczął marsz, no właśnie, do czego?

Trochę po komentarzach widać, że temat wyborów prezydenckich jest bardzo „na czasie”, choć to dopiero „początek początku” w postaci republikańskich prawyborów w Iowa. Które wygrał niespodzianka! Donald Trump.  Co jednak z tego wynika dla wyborów prezydenckich w USA ogółem? W mojej opinii póki, co niewiele.

Zacznijmy od tego, czym są prawybory. Są to wybory wewnątrzpartyjne kandydata do prezydentury. Jak dość powszechnie wiadomo w USA mamy system dwupartyjny i obie partie w roku wyborczym na wiosnę organizują wybory kandydata do prezydentury. Wybory te w partii, która sprawuje urząd i której kandydat ubiega się o reelekcję są zazwyczaj formalnością. U przeciwników to jednak ostra walka. Tym razem jest o tyle ciekawie, że o nominację u republikanów ubiega się przegrany ex prezydent. Jednak warto napisać też o mechanizmie prawyborów. Między stanami ma on subtelne różnice jednak, co do zasady głosują zarejestrowani wyborcy danej partii (w USA podczas rejestracji można zadeklarować przynależność właśnie po to by brać udział w prawyborach).  Wybory odbywają się metodą większościową a więc całość głosów stanu bierze zwycięski kandydat. Od razu jednak też napiszę ze w poszczególnych stanach zdarzają się wyjątki od obu tych reguł. Liczenie głosów odbywa się na konwencji i tu jest poważna różnica między demokratami a republikanami. U republikanów kandydat z największą ilością głosów wygrywa, u demokratów wlicza się też głosy tzw. superdelegatów (związki zawodowe, afiliowane organizacje).  Aha i kandydaci, którzy wycofują się z wyścigu mogą przekazać swoje głowy. Teoretycznie też na konwencji partie mogą nominować kandydata innego niż zwycięzca prawyborów.

Rezultatem takich rozwiązań jest u republikanów uzyskiwanie silnej przewagi jednego z kandydatów mimo tego, że np. realnie może mieć 30% poparcia. I brak możliwości korekty na samej konwencji. Oznacza to, więc że Donald Trump mimo sporego elektoratu negatywnego nawet w szeregach własnej partii nie powinien mieć problemów z uzyskaniem nominacji. Wygrana w wyborach to jednak osobna sprawa.

Bo poza zarejestrowanymi wyborcami demokratów czy republikanów mamy jeszcze do czynienia z tymi, którzy afiliacji przy rejestracji nie podali. To tzw. wyborcy niezależni. Języczek u wagi każdych wyborów. A ci wyborcy jakby to powiedzieć nieszczególnie lubią republikanów. Nawet nie koniecznie Trumpa, ale partię, która zlikwidowała federalną zgodę na aborcję usuwając słynne orzeczenie Roe vs. Wade i uprawia silną obyczajową rekonkwistę silnie inspirowaną chrześcijańskim fundamentalizmem. W wyborach śródokresowych tzw. „midterms” to właśnie wyborcy niezależni pozwolili zachować demokratom Senat i nie dopuścili do dużej wygranej republikanów w Izbie Reprezentantów.

Więc może Biden stary, ale też ma swoje zalety i naszego dzielnego emeryta bym nie skreślał.  Pomimo kiepskich sondaży. W których ci niezależni wyborcy póki, co nie biorą udziału. No chyba, że Trump nie wygra prawyborów, co jednak na obecnym etapie wydaje się mało prawdopodobne. Pozostają jeszcze liczne pozwy dotyczące samego Trumpa w różnych stanach, które mogą (lub nie) wykreślić go z list w konkretnych lokalizacjach na podstawie zapisów w jednej z poprawek do konstytucji o wzniecaniu zbrojnego powstania lub skazać po prostu za malwersacje finansowe. Co jednak dla demokratów wcale nie musi być dobrą wiadomością, bo obydwaj konkurenci Trumpa, jacy pozostali w prawyborach będą dużo trudniejszym orzechem do zgryzienia.

Ale też powiedzmy sobie uczciwie że bez trudu znajdziecie na tym blogu wpisy z 2016 wieszczące zwycięstwo Clinton więc do moich predykcji podchodźcie ostrożnie.