Globalizacja, jako proces, na którym USA tylko traci?

Jak już kilkukrotnie pisałem lubię Petera Zeihana. Jest to autor, z którego analizami w dużej części ostro bym polemizował, ale który ma w sobie tę ciekawość świata, która sprawia, że nie czujemy, że jego wnioski obrażają nasz intelekt i zdolność do refleksji.  Jednak z amerykańskocentryczności analiz wynika także dość irytująca maniera wskazywania jak to USA są w zasadzie ofiarą globalizacji i jak to ich stopniowe wycofywanie się z roli globalnego policjanta zaszkodzi wszystkim innym a Ameryka bez trudu odbuduje własne zdolności produkcyjne i stanie się niezależna i potężna.

Zupełnie jakby USA nie zyskiwało na globalizacji.

To, że zyskuje postaram się udowodnić na przykładzie modnych ostatnio chipów. Otóż kilka lat temu USA odkryło z niepokojem, że jego procesory są wytwarzane w dużej części w Chinach, z którymi potencjalnie może dojść do konfliktu zbrojnego. Rozpoczęto pośpieszny proces wdrażania produkcji układów w samym USA i krajach sojuszniczych. Przy okazji okazało się, że układów o najwyższym stopniu złożoności USA nie produkuje na miejscu. Co gorsza kluczowi gracze po Intelem w ogóle nie są amerykańskimi firmami. To spowodowało ogromne strategiczne dylematy. Jednak te dylematy nie sięgnęły źródła problemu. I jego przyczyny. Globalizacji właśnie.

Co najważniejszego przyniosła globalizacja?

Specjalizację i redukcję kosztów. Nieprawdopodobną redukcję. Tak wielką, że komponenty opłaca się przewozić kilkukrotnie przez pół globu, bo i tak jest taniej niż produkować je w fabryce obok. Mówimy też o redukcji kosztów bez rażącego spadku, jakości.  Efekt skali realizowany w skali globu czy choćby kontynentu sprawia, że wiele dóbr po prostu wypadło z kategorii luksusowych a stało się dostępne dla każdego. Elektronika czy wyposażenie AGD to były rzeczy kosztujące kwoty porównywalne z samochodami. Dziś 60 calowe telewizory wymieniane są na miejscu, bo ich naprawa jest kosztowo nieopłacalna.

I teraz USA ma od tak sobie z tego zrezygnować i zacząć płacić za wiele rzeczy 2-3 krotnie więcej? Myślicie, że jak szybko wyroby made in USA zaczęłyby odstawać od wyrobów reszty świata? Zresztą nie musicie się zastanawiać, bo mamy w miarę dobry przykład w postaci rynku samochodowego. Chronione za pomocą regulacji i ceł wielkie pick-upy i SUVy amerykańskich producentów wyposażane były w silniki wywołujące śmiech u światowej konkurencji. Kiedy w Europie i na świecie z litrowych silników bez trudu pozyskiwano 100 KM i więcej to w USA podobne moce uzyskiwano z trzykrotnie większych pojemności silników. Co miało oczywiście swoje konsekwencje w trwałości konstrukcji, ale jeszcze większe w monstrualnym zużyciu paliwa.

Dla USA wewnętrznie większym problemem niż globalizacja jest kompletny brak umiejętności zajęcia się regionami, które na tej globalizacji straciły. Federalny układ państwa i głęboko indywidualistyczna mentalność sprawiły, że obszary dawnego „pasa rdzy” czy np. Detroit, St Louis, Filadelfia skazane są na powolne umieranie. Sektory wysokich technologii nie chcą tam inwestować z powodu słabo wykwalifikowanej kadry, ta jest jednak wciąż zbyt droga by jej pracę uczynić konkurencyjną w prostszych zawodach. Ten problem nie zostanie rozwiązany przez odwrót od globalizacji, bo wytop stali nie powróci w magiczny sposób do USA bez znaczącego podwyższenia stawek za wszystko, co z tej stali jest wykonywane.

Podobnie surowce, które w USA są obficie dostępne, ale jednak ich wydobycie bywa dość drogie a przetwarzanie dodaje kolejne $$$ do rachunku. Rezygnując z rynku światowego USA nie tylko utraci dostęp do niskich cen, ale tez owej wspominanej wysokiej i rozwijanej latami specjalizacji. No i jak się nie jest globalnym policjantem to nie jest konieczne wielomilionowe wojsko, które w USA jest jedną z ostatnich społecznych drabin i mechanizmów stypendialnych dla gorzej sytuowanych. Zresztą ten cały „zwrot do wewnątrz” był już ćwiczony po I wojnie światowej i Ameryce na zdrowie gospodarczo wcale nie wyszedł. Inna sprawa, że świat wyszedł na tym jeszcze gorzej.

Podsumowując izolacjonistyczny zwrot USA jest możliwy, ale na pewno nie będzie receptą na problemy dręczące Amerykę. A może podobnie do Brexitu, być jedynie populistycznym pseudolekiem gorszym od leczonej choroby.