Druga fala populizmu

Ostatnie, głównie sondażowe sukcesy ruchów typu AfD w Niemczech czy Donalda Trumpa w USA oraz np. wybór Javiera Milei na prezydenta Argentyny sprawiają, że coraz częściej zaczyna się mówić o powrocie populistycznej fali, jaka zalała świat od 2015 roku. Oczywiście patrząc zwłaszcza na wydarzenia w USA rzeczywiście nie sposób nie odnieść wrażenia, że populiści ponownie są na fali i rysuje się przed nami jakiś szerszy front triumfu tego typu ugrupowań. Czy jednak na pewno?

Argentyna jest stosunkowo łatwa do interpretacji. Tam po prostu jeden populizm zastąpił drugi. Narodowosocjalistyczne myślenie magiczne peronizmu zastąpił mało oświecony korwinizm. Oczywiście w wydaniu obyczajowo konserwatywnym i maczystowskim, więc żaden to liberalizm a jedynie formuła mizogenicznego kalizmu. Ale Argentynę peroniści wpakowali w takie bagno, że wszyscy ów eksperyment obserwują z zainteresowaniem. Oczywiście korwinistyczne recepty próbowano wprowadzać już wcześniej na mniejszą skalę (nie muszę pisać, że bez sukcesów), ale tu mamy wcale duży i dość rozwinięty kraj, więc siedzimy z popcornem i obserwujemy. Zwłaszcza, że sąsiedzi w Brazylii wybrali w następstwie takich właśnie rządów ex prezydenta Bolsonaro do bólu przewidywalnego Lulę.

Niemcy z kolei to przypadek najlepiej porównywalny z… Wielka Brytanią. Mamy niepopularny rząd i ultra niepopularnego premiera. Ale też świadomość, że wybory to koniec. Więc rząd trwa i trwa mać. Tyle, że w UK jest czytelna alternatywa w postaci Labour a populistyczny UKIP skompromitował się Brexitem. W Niemczech w politykę energetyczną i wschodnią unurzani są wszyscy. To i brak zdziwienia na rosnące poparcie dla onuc z prawej (AfD) i z lewej (Sahra Wagenknecht) zwłaszcza, że Niemcy po raz kolejny odkryli, że 30 lat gnojenia ludności dawnej DDR ma swoje konsekwencje. Ale pamiętajmy, że korekta wyborcza w kierunku CDU/CSU może w sojuszu z trzeźwiejącymi zielonymi lub liberałami powinna całemu towarzystwu zabrać tlen. Wiele zależy od zmian w polityce emigracyjnej, która ewidentnie niedomaga.  Ale tu reformy niezbędne są na obszarze całej UE.

No i mamy USA. Czyli groźnie bo potencjalny wybór Trumpa to naprawdę gigantyczny problem. Ale sytuacja trudna nie oznacza jeszcze, że beznadziejna. Bo i w USA są mechanizmy autokorekty. Wskażę tylko na jeden. Republikanie osiągnęli gigantyczną przewagę na poziomie stanowym realizując bardzo podobne scenariusze. Nieznaczna wygrana – manipulacja granicami okręgów – regularne wygrane mimo mniejszych ilości głosów. Obecnie sporo stanów podjęło kroki ograniczające manipulacje granicami okręgów, co uwalnia niektóre mandaty demokratom a w odwodzie mamy fatalne orzeczenie Sądu Najwyższego w kwestii Roe vs. Wade. Już w wyborach 2020 to głownie głosy sprzeciwu wobec tego umożliwiły zachowanie kontroli nad Senatem demokratom a z przewidywanej „czerwonej fali” zrobiły bardzo skromne zwycięstwo w Izbie Reprezentantów. Teraz rozbicie w partii jest jeszcze większe. Frakcja MAGA i jej kandydaci odcinani są od wsparcia a gestorzy są tak niechętni dawaniu funduszy, że ostatnio Trump zaczął stosować wobec nich groźby. Swoja drogą wobec otwarcie prorosyjskich deklaracji Trumpa zastanawia poparcie, jakie ma on wśród „starej” polonii w USA. Ale nie od dziś widać że tym akurat ludziom polski sukces odebrał to miłe poczucie wyższości i oni akurat Polskę pod rosyjskim butem i powrót do PRL zobaczyliby bardzo chętnie. Z oddali oczywiście.

Czy więc druga fala populizmu nadchodzi? I tak i nie. Na pewno mamy szereg problemów, których tradycyjne partie nie potrafią rozwiązać. Wymagana jest zmiana paradygmatu, która jednak powoli następuje.  Więc „starych” ruchów politycznych jeszcze bym nie skreślał. Zwłaszcza, że nic nie kompromituje się szybciej niż populista u władzy.