O niezbyt cnotliwej pannie S. w duchu eufemizmów i metafor

Była sobie niegdyś moi drodzy Panna S. W młodości piękna i pełna adoratorów i admiratorów, którzy za nią gotowi byli nie tylko na odsiadkę, ale też pisali bardzo piękne piosenki. Ale lata mijały ustrój się zmienił, uroda nieco przyblakła a nasza bohaterka zmuszona była do dokonywania coraz to trudniejszych wyborów. Bo wraz z przemijającą urodą ilość absztyfikantów uległa radykalnemu zmniejszeniu a ci, co pozostali nie grzeszyli ani urodą, ani wzrostem a tym bardziej pełnym uzębieniem.

Rachunki jednak nie opłacą się same, więc weszła Panna S. w związek z człekiem niezbyt urodziwym i z trudnym charakterem, ale posiadającym ostateczny afrodyzjak – władzę. A dla władzy wiadomo można w duchu kompromisu nieco nagiąć wyznawane konserwatywne wartości i wykrzesać z siebie entuzjazm dla mało romantycznego w tym wieku fellatio. Romantyzmu może nie było, ale usługi kurtyzany Panna S. świadczyła dobrze i była za nie sowicie wynagradzana. Może niekiedy przeszkadzały jej pogardliwe spojrzenia obserwujących owe publiczne afekty widzów, ale szybko nowa sukienka czy torebka pozwalała zagłuszyć wyrzuty sumienia. Które zresztą po latach nieco obumarło.

Ale jak to często w życiu a dużo rzadziej w bajkach bywa nasz stały klient stracił władzę. A co za tym idzie oburzona Panna S. utraciła źródło dochodu. I teraz idzie demonstrować wespół z rolnikami. Stara kurtyzana na barykadzie. Bardziej śmieszna niż straszna. Brzydka i bezzębna. Niepotrzebna.

Wpis dedykuję wielbicielom wulgarnej dosłowności w komentarzach i pewnemu nieżyjącemu od lat bardowi, który o Pannie S. pisał bardziej sentymentalnie. Ciekawe, co napisałby dzisiaj.