PiS i Pegazus – granat w szambie

Są takie sytuacje, że nawet jak wszyscy się spodziewali to i tak skala powoduje pewien szok. Tak właśnie jest z inwigilowaniem polityków PiSu przez… polityków PiSu. Od czasu afery z Dworczykiem i jego mailami wiadomo, że politycy PiS odpowiedzialni za służby specjalne lubowali się w podsłuchiwaniu przede wszystkim własnych partyjnych kolegów. Ale skala tego całego procederu i jego zasadnicza pozaprawność jednak przeraża. Podobnie jak to, że de facto niczego nie udało się ukryć. Jak mawiał mój przyjaciel „kraść też trzeba umieć” a metody PiSu coraz bardziej przypominają kiepski kabaret niż partię polityczną.

Pytanie, w jakim stopniu ten proces odbywał się za przyzwoleniem, zgodą i akceptacją Prezesa Partii pozostaje otwarte. Być może Jarosław Kaczyński poprzestawał na pozyskiwaniu pozyskanej w ten sposób wiedzy w sposób pośredni, być może wciągnięty był w te dokumenty na poziomie operacyjnym i mieć dostęp do surowych materiałów. To nawet nie musiało być nielegalne pamiętajmy, że on sam był wicepremierem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo przez dłuższy okres czasu. To wszystko zapewne będzie ustalać komisja. Ale przecież nie tu leży clou sprawy.   Otóż nagle politycy PiSu zorientowali się, że to, co pozostawało w kwestii żartów i podejrzeń jest smutną prawdą. Na czele ich partii stoi paranoik o mentalności czekisty a dwóch „męczenników”, których tak ochoczo bronili to w istocie nie tyle koledzy czy też patrioci a element policji wewnętrznej wodza.

Nie żeby to dla przeciętnego PiSowca coś zmieniło, bo on cyrograf podpisał lata temu i sam za paznokciami nagromadził sporo brudu. Ale coraz lepiej widać, że strategia Prezesa napuszczania na siebie różnych koterii właśnie eksplodowała mu w twarz i w zależności od skali ujawnianej inwigilacji grozi rozwaleniem całej partii. Erozja resztek zaufania następuje w tempie przyspieszonym a sam wódz wydaje się nie dostrzegać niebezpieczeństwa. W kuluarach trwają spekulacje czy „nadzorem operacyjnym” Wąsik i Kamiński nie objęli samego Andrzeja Dudy, co mogłoby być ironicznym dowcipem roku. Tym bardziej, że wkrótce mogą być ponownie skazani tym razem za świeższe przewiny, których nie brakuje a wtedy prezydenckie ułaskawienie stanie się ostatnią szansą dla żony Wąsika na zachowanie komfortu termicznego zimą. A nie od dziś znamy wrażliwość prezydenckiego ego. Tam może nie być litości.

Puentę dopisuje życie, bo likwidacja CBA jest w toku i w odróżnieniu od CPK nikt nawet nie zająknął się w obronie tej służby. Ta obojętność najlepiej podsumowuje dokonania 8 lat PiSu.

Moralność transakcyjna

„Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony” to zdanie wypowiedziane przez premiera Wielkiej Brytanii Henry’ego Temple’a to apoteoza myślenia imperialnego z czasów Kongresu Wiedeńskiego. To jest właśnie to myślenie, jakie obecnie z lubością wspominają rosyjscy giełopolitycy i giełostratedzy, którzy tak znakomicie zakręcili w głowie Putinowi.  Oczywiście zachodnioeuropejska myśl polityczna nie jest takich koncepcji pozbawiona mamy indywidua w rodzaju John’a Mearsheimer’a który na mniejsze kraiki i ich chęć samostanowienia spogląda tylko, jako jakąś aberrację w odwiecznej grze mocarstw (przypadkiem tylko obficie podlewany jest on rubliczkami). Przecież wystarczy tylko się poddać i dać przenegocjować swoje losy potężniejszym od siebie. Idealny wyraz takie widzenie świata znalazło w niesławnych porozumieniach mińskich gdzie o losach Ukrainy decydowały Państwa, które z nią nie graniczyły a niejako w jej imieniu negocjowały z bandytą Putinem, który ten kraj napadł.

Ale wbrew pozorom można gorzej. Dużo gorzej. Bo na arenę wchodzi Donald Trump. Jego wizja polityki zagranicznej USA opiera się na zasadach usługowych. Chcesz bezpieczeństwa, cóż płać. Lotniskowce same się nie utrzymają. Kasa musi się zgadzać. No i USA musi być stać na to, aby swoim miliarderom dawać kolejne ulgi podatkowe. Pałace same się nie postawią. Business is business. Jak nie płacisz to USA ma w d. to całe NATO i bronić nie będzie.  

Spora część amerykańskiego imperium opiera się tak naprawdę na zapewnieniach i wierze. Podobnie jak bankowość takie podejście to trochę domek z kart. Jeżeli kraje na świecie zaczną wątpić w zdolność USA do realizacji własnych zobowiązań zrobi się ciekawie. Przede wszystkim zrobi się niebezpiecznie. Bo co zdobią kraje żyjące w zagrożeniu egzystencjalnym ze strony sąsiadów? Jak zapewnią sobie bezpieczeństwo? Tajwan? Korea Południowa? Polska?

Taka transakcyjna moralność tylko pozornie ma zalety. Bo wbrew słowom Temple’a nawet interesy nie są wieczne. A tym bardziej mocarstwa. Zwłaszcza, kiedy wyłaniają tak słabych i niestabilnych przywódców. Pax Americana stanął nad krawędzią. Oby z pomocą Trumpa nie uczyniono wielkiego kroku naprzód.

No i gdzie jest ten mityczny amerykański deep state jak go potrzeba?

Smutek

Luty nie sprzyja radosnym informacjom. Najgorsze płyną z USA, które od wielu miesięcy nie mogą poradzić sobie z przepchnięciem pomocy militarnej dla Ukrainy przez parlament. Ukraina stała się zakładnikiem politycznego sporu w Ameryce, a co gorsza na horyzoncie nie widać możliwego rozwiązania. Teoretycznie w partii republikańskiej jest zgoda, co do wsparcia Ukrainy, ale tak jego powiązanie z kwestią bezpieczeństwa granicznego na granicy z Meksykiem jak i polityka totalnej obstrukcji realizowana przez frakcję pro-Trumpowską skutecznie blokują wszelkie próby kompromisu. Trumpowi zależy na zaognieniu kryzysu granicznego do maksimum gdyż ma słuszne wrażenie, że bez takiej polaryzującej kwestii może nie dowieźć wyborczego zwycięstwa. Zwłaszcza, że prawybory udowadniają dominację trumpistów, ale też pokazują ogromną demobilizację republikańskiego elektoratu. Co na szczęście dla świata nie wróży zbyt dobrze w kontekście listopadowych wyborów powszechnych.  Oczywiście to jednak Trump, więc zakładanie jego porażki w lutym może skończyć się jak 8 lat temu jak niektórzy zakładali, że wygra Clintonowa. Teraz jednak nikt Trumpa nie lekceważy wydaje się natomiast, że wielu go zdecydowanie przecenia.

Na Trumpa na pewno liczy Putin. Uruchomił w tym celu swoją najpopularniejszą amerykańską marionetkę niejakiego Tuckera Carlsona. Ciekawa osobowość, latami jedna z „kotwic” Fox News i kreatorów Trumpa w końcu po przegranej w 2020 tak zaangażował się w tezę o wyborczym fałszerstwie, że aż do walki ruszyli producenci maszyn do głosowania. A to już było na poważnie i tu odszkodowania za łgarstwo szły w setki milionów $. Tego nawet właściciel Foxa nie wytrzymał i pozbył się swojej „gwiazdy”. Ta zaś udała się do Internetu by dalej karmić swoimi odkryciami rzeszę fanów. Ale ponieważ karierę Carlsona ktoś zasponsorował podobnie jak jego medialny come back a długi trzeba spłacać udał się on do Moskwy, aby zrobić starannie wyreżyserowany wywiad ze sponsorem całej imprezy Władimirem Putinem.

Wywiad rozplanowany był starannie, Carlson zadawał skrupulatnie przygotowane pytania a Putin udzielał równie gruntownie przygotowanych pod amerykańskiego widza odpowiedzi, których czas zupełnie przypadkiem dawał się łatwo podzielić na Tik Tokowe „rolki”. Ukrainy oczywiście nie ma, są jedynie pradawne rosyjskie ziemie, na których zupełnie przypadkowo znaleźli się w dużej liczbie ludzie, których chyba należy nazywać nieuświadomionymi Rosjanami. Putin jak tylko ich uświadomi to jak najbardziej zatrzyma się, zawrze pokój i USA będą mogły wrócić do własnych praw. Smród monachijskiej narracji bywa dławiący. Ale w tle wybrzmiewa coś jeszcze. Łaknienie tego, aby wybór Trumpa okazał się kolejnym cudem domu branderburskiego. W końcu Trump obiecał wojnę zakończyć 24 godziny. Gdyby nie to, że i my jesteśmy wskazani w wywiadzie w charakterze wroga to ta wiara psychopaty w zapewnienia patologicznego kłamcy byłaby nawet zabawna.

Po drodze Donald Tusk na Twitterze zdecydował się skrytykować decyzję Senatu USA wskazując na dziedzictwo Reagana. Tak pono robić nie wypada, bo do USA musimy kierować jedynie gesty wiernopoddańcze typu Andrzej Duda. Problem w tym, że Donad Trump sensu obecności USA w NATO specjalnie nie widzi. I może jego autarkiczna wizja USA jest głupia i niebezpieczna, ale spora część amerykanów ją popiera. Wbrew oczywistym własnym interesom, ale Brexit też tak zaczynał.

Tymczasem na Ukrainie Zełenski odwołał naczelnego dowódcę gen. Załużnego. Kierowały nim pobudki raczej polityczne Załużny wydaje się dość oczywistym kontrkandydatem coraz bardziej wracającego do swoich oligarchicznych korzenie prezydenta. Problem polega na tym że kraj prowadzi wojnę. I to może być gorzej niż zbrodnia, ale błąd. Optymizmu ostatnio mało. Oby wiosna przyniosła go więcej.

Nielogika mieszkaniowa

Ceny mieszkań oszalały. Taki nagłówek pamiętam sprzed dwóch dekad, kiedy jako jeszcze studenta cena metra mieszkania w granicach 2-3 tyś złotych wydała się wartością tak astronomiczną, że aż niewyobrażalną. Dzisiaj kupujący tyle za m2 mogą zapłacić jedynie w sytuacji, kiedy kupowaliby grunt pod budowę mieszkania a nie samo mieszkanie. Cent dochodzące do 10k za „zwyczajne” mieszkania to coraz bardziej norma a atrakcyjne lokalizacje potrafią przekroczyć dwukrotność tej kwoty. A jednocześnie na rynku stale jest sporo kupujących, mieszkania nie tanieją mimo drogiego i dość niedostępnego kredytu. A rynek mieszkań pod wynajem oferuje wynajem za kwoty, które sprawiają, że nawet wspomniany kredyt wydaje się niegłupią alternatywą. O co więc chodzi?

W mojej opinii laika można dostrzec kilka problemów, mniej lub bardziej możliwych do rozwiązania:

  1. Mamy permanentną nierównowagę geograficzną, czyli tam gdzie są mieszkania (prowincja) nie ma ludzi, bo nie ma możliwości i pracy. Tam gdzie jest praca i możliwości nie ma mieszkań. Problem ogólnoświatowy.
  2. Rządy chcą pomagać, ale napędzają równocześnie kolejne fale spekulacji i przegrzewają rynek.
  3. Wynajem nie opłaca się przygniatany ogromnym poziomem ryzyka wynikającego z bardzo wysokiej ochrony lokatorów, które jest w 100% przerzucane na właściciela. Dodatkowo nie pomaga korzystnie opodatkowany najem tymczasowy, który dewastuje rynek wielu atrakcyjnych turystycznie miast.
  4. Równolegle stały wzrost wartości sprawia, że „parkowanie” kapitału w nieruchomościach jest opłacalne.
  5. Mieszkań komunalnych nie opłaca się budować, bo ponad połowa najemców komunalnych nie płaci i nic nie można im z tego tytułu zrobić. W tej sytuacji nowe mieszkania komunalne to jedynie kolejne obciążenie i ryzyko dla gmin.
  6. A brak mieszkania to jedna z podstawowych demograficznych barier, co wpływa na nasz katastrofalny wzrost demograficzny i niską dzietność.

Tyle diagnoz a teraz poszukajmy recept. Pierwszy problem jest ogólnoświatowy i nierozwiązywalny. Ani praca zdalna ani żadne zachęty nie sprawią, że młodzież pozostanie na prowincji, bo to zagraża zarówno ich życiu (fatalny poziom służby zdrowia) jak i przyszłości ich dzieci (fatalny poziom szkolnictwa). Oczywiście zdarzać się będą wyjątki, ale no właśnie będą to wyjątki. Reguła jest na całym świecie niezmienna.

Pomoc rządowa to oczywiście złe lekarstwo, ale wynika ono z nieumiejętności stworzenia rozwiązań systemowych. Bo te wymagają jakiejś miary politycznego konsensusu a niestety PiS jest niezdolny do nawet najbardziej elementarnych form takiego działania. Skazani jesteśmy, więc na kolejne programy ersatze zasypujące problem pieniędzmi i dające zarobić developerom oferując nieefektywne i tymczasowe rozwiązanie. A pamiętajmy, że na rynku młodzi ludzie będą konkurować z pokoleniem swoich rodziców inwestujących w mieszkania swój emerytalny kapitał. I tak płynnie przechodzimy do kolejnego punktu.

Problem z wynajmem to to, co naprawdę trzyma poza rynkiem całkiem sporo mieszkań. Nawet, jeśli „problematyczni” lokatorzy to jeden na 100 czy 200 wynajmujących to i tak ryzyko, że taki nam się trafi jest ogromne a szanse na pozbycie się problemowego mieszkańca są niebezpiecznie małe. Trzyma to poza rynkiem wynajmu rodziny czy samotne matki. A także sprzyja najmowi tymczasowemu gdzie nie mamy do czynienia z de facto żadną umową a zyski potrafią być 2-3 krotnie wyższe. Rozwiązań jest kilka. Podoba mi się pomysł państwowo regulowanej umowy, która umożliwiałaby „pozbycie” się niepłacącego lokatora, ale równocześnie gwarantowałaby mu stabilność czynszu i relatywnie długie okresy wypowiedzenia. Czyli coś za coś a tego rodzaju umowy byłyby dobrowolne i nie wykluczały możliwości zawarcia umowy „na zasadach ogólnych”. Ciekawym pomysłem jednego z think tanków było wejście samorządów dużych miast na rynek komercyjnego wynajmu. Utworzenie spółki i budowanie bloków pod wynajem na atrakcyjnych gruntach nie dość, że umożliwiałoby niezły zarobek to jeszcze dawałoby możliwość wpływania na ceny wynajmu i np. dawało możliwość zaoferowania korzystnego wynajmu np. uzdolnionemu absolwentowi czy potrzebnemu specjaliście (np. lekarzowi). W dodatku samorząd samym wolumenem posiadanych mieszkań mógłby wpływać na lokalny rynek i ceny wynajmu. Równolegle warto pomyśleć nad wysokim opodatkowaniem inwestycji w nieruchomości (i nie chodzi tu o 1-2 mieszkania „po babci” a raczej wolumeny liczone dziesiątkami) oraz najmu tymczasowego, co równolegle wyposażyłoby samorządy w środki pomagające budować wspomniane już mieszkania pod wynajem.

Co do komunałek to mamy tu problem, który dotyczy ludzi trwale niezaradnych, marginesu, ale i po prostu cwaniaczków. I niestety bez dokładnego rozpoznania problemu lokalnie nie da się oddzielić jednych od drugich. A to oznacza uznaniowość urzędniczą i tworzenie nadzorowanych mieszkań „last resort” w standardzie właściwie więziennych cel dla najbardziej kłopotliwych lokatorów. Nie wiem czy źle pojęty idealizm niektórych lewicowych polityków pozwoli na takie rozwiązania.

To nie jest tak, więc że nic nie da się zrobić. Ale naiwnością jest myślenie, że rozwiązania mają charakter ściśle finansowy. Wiele rzeczy da się zrobić wydając niewiele, bo problemy są systemowe a nie finansowe.

Warszawski walkower PiSu – znowu i poputnicy w akcji

Dla PiSu samorząd zawsze był ciałem obcym. W ideologię i praktykę tej partii zasada centralizmu demokratycznego wpisana jest mocniej niż była w PZPR wiec samorząd traktowany jest i był pogardliwie i przez ostatnie 8 lat mniej lub bardziej aktywnie zwalczany. Najistotniejszym elementem był nowy system podatkowy nazywany Polskim Ładem odbierający wielkim miastom dużą część pieniędzy, która następnie uznaniowo transferowana była do sprzyjających PiSowi samorządów wg. zasady dziel i rządź.

Pięć lat temu apogeum braku pomysłu na samorządy nastąpiło, kiedy do walki o prezydenturę Warszawy wyznaczony został nie dość, że kandydat z poza miasta to jeszcze spoza właściwego PiSu. Patryk, Jaki ziobrysta skierowany na odcinek warszawski, aby utrzymać w ryzach PiSowskie koterie i nie wzmocnić rywali Prezesa wywiązał się tak jak należało się spodziewać, czyli poległ z kretesem. W słabym zresztą stylu. Wydawało się, że gorzej nie można. Ale przyszedł rok 2024 i Prezes powiedział „potrzymajcie mi piwo”.

Prezes trzeba przyznać nie ulega pokusie stereotypowego potraktowania wyborów. Na przykład dotychczasowi prezydenci (ci pochodzący z bezpośredniego wyboru doprecyzujmy) byli warszawiakami z urodzenia. Ot obiegowa opinia, że ludzie nie przepadają za „spadochroniarzami” zwłaszcza na lokalnych stołkach. Zdarzają się, co prawda okazjonalne biedroniady, ale to jednak raczej wyjątki niż reguła. Ale prezes nie jest od takiego myślenia stereotypami. Ot ma młodego i ambitnego ex wojewodę to, czemu nie. A że chłop z Łodzi? To prawie Warszawa. Na pewno bliżej niż Opole.

I można oczywiście stwierdzić, że w postępowej stolicy PiS nie ma szans, ale tu prezydenturę zdobył Lech Kaczyński a niejaki Sasin uzyskiwał poparcie blisko ćwierć miliona! wyborców. To ostatnie zresztą niezbyt dobrze o samych Warszawiakach świadczy. Ale Sasin przy wszystkich swoich wadach przynajmniej ze stolicy pochodzi. Oczywiście takie podejście wynika z nomenklaturowych zwyczajów głęboko osadzonych w kulturze organizacyjnej PiS. Od pracy w terenie istotniejsza jest praca z Prezesem i jego otoczeniem. I żadne schodzone na spotkaniach z wyborcami buty nie zastąpią brązowego noska będącego rezultatem bliskiej zażyłości z partyjną wierchuszką. W tej sytuacji nie ma się, co dziwić, że dla wielu samorządowców decyzja o związaniu się z PiSem była ostatnią w ich politycznej karierze. Pozostaje liczyć, że krwi Trzaskowskiemu w stolicy napsuje jakiś niespodziewany kandydat z obrębu rządzącej koalicji. Pada nazwisko Pani Biejat, ale mimo warszawskiego pochodzenia polityczka (chyba tak się teraz mówi?) może śmiało stawać w intelektualne szranki z PiSowskim kandydatem. Oboje po mało realnym zwycięstwie uczyniliby z ratusza ekspozyturę własnych politycznych imaginacji i ewentualną trampolinę do tej ważniejszej prezydentury.

A z zupełnie innej beczki działania rozpoczęły nieco zapomniane środowiska poputników PiSowskich. Pierwszy niejaki Meller rozpoczął robienie na YT drugiego TVNu, z którego go wy… znaczy się odszedł szukać nowych wyzwań. To już druga próba, bo pierwsza zakończyła się finansową klapą. Meller poza byciem synem porządnego człowieka i epizodem, jako naczelny „Playboya” dał się poznać przede wszystkim, jako niestrudzony poszukiwacz pozytywów w PiSie i jeden z początkowych apologetów Dudy na stanowisku prezydenckim. Dumnie zresztą noszący tytuł symetrysty.

Drugi przypadek jest ciekawszy. Bo niejaki Stanowski pono jakaś internetowa osobowość, który coś tam produkował o sporcie, (co tłumaczy, dlaczego mimo ekstremalnej internetowej popularności pozostaje dla mnie anonimowy) pokłóciwszy się z dotychczasowymi kolegami od sportu postanowił zmienić branże i zająć się czymś dziennikarskopodobnym. Zebrał trochę ludzi z YT i okolic posiadających tzw. zasięgi w tym takich tytanów analizy jak (jeszcze) dr Bartosiak i zaczął produkować kontent. Co niewiele by mnie obchodziło gdyby nie to, że razem z niejakim Mazurkiem, (który to zasłynął przede wszystkim umiejętnością sproszenia na własną imprezę urodzinową wszystkich polityków lubiących wódę, która to miłość okazała się wysoce ponadpartyjna) przepytali dołującego Prezydenta Dudę. Wywiad jak wywiad pytania ewidentnie uzgodnione, docisku żadnego, ale przynajmniej nasz wódz nie walnął nic ekstremalnie memicznego (przynajmniej nie w tych 2 minutach, które obejrzałem zanim zatrucie wazeliną wydelegowało mnie do łazienki).  Ale wystarczyło, aby z tego na name’a na S zrobić potencjalnego kandydata do prezydentury. Trochę się człowiek boi, że może odegrać rolę Kukiza, który głosy durni dowiózł Dudzie na tacy. Ale z drugiej strony przykład ex generała Andrzejczaka wskazuje, że kandydatem na prezydenta zostaje każdy, kto potrafi sklecić dwa zdania i się przedstawić. Niska poprzeczka.

P.s. nie mam pewności czy powinno po polsku stosować się formę poputnik czy z rosyjska poputchnik ale zainteresowanych tym o co chodzi odsyłam do hasła fellow traveller w angielskiej Wikipedii.