W lewo, czyli donikąd…

Zastanawiałem się czy znęcać się po raz kolejny nad lewicą wszak robiłem to nie raz z lepszym lub gorszym skutkiem. Ale ów nisko leżący owoc kusi zwłaszcza, kiedy lewica nieszczególnie wie ani co zrobić z sobą ani jaka ma być. I to z roku na rok nie wie coraz bardziej a w międzyczasie socjalnie podgryza ją PiS a obyczajowo PO. Przestrzeni programowej jest coraz mniej a rozminiecie realnego elektoratu z wyimaginowanym tylko się pogłębia.

Zacznijmy więc od relatywnego sukcesu jakim była kandydatura Biejat na prezydenta Warszawy (choć sama bohaterka pewnie najchętniej została by prezydencicą 😉 ). Senator reprezentuje dobrą synchronizację kandydatki z elektoratem. To dziecko elit z równie mocno elitarną ścieżką edukacji. W pewnej formule taki bardziej lewicowy Trzaskowski. Jednak Trzaskowski stworzył personę, która bardziej apeluje do tej „słoikowej” części elektoratu. Biejat to ta najzdolniejsza uczennica po zagranicznych stypendiach. I tu mam to pierwsze poczucie owego lewicowego fałszu. Bo postulaty mieszkaniowe kandydatki ani nie są jej osobistym problemem ani też nie są problemem jej warszawskiego elektoratu. To właśnie w Warszawie ból studentów i młodych słoików „skądinąd”. I pamiętajmy, że te słoiki po wzięciu kredytu niemal natychmiast sympatie dla tych, co mają mieszkanie gratis i bez 30 lat ratalnej pętli ograniczają poniżej absolutnego zera.

Ta dysocjacja od potencjalnego elektoratu jest typowa dla wszystkich „rezemków”, ale patrząc na tę grupę można zaadresować kolejny problem – ekskluzywność. Otóż u zarania polskiej lewicy (XIX wiek) była ona niesłychanie inkluzywna łącząc często niczym ogień z wodą niepiśmiennych robotników ze studentami i licealistami. Dzisiejsze ugrupowania lewicowe tak w warstwie elektronicznej jak i realnej mocno skupiają się na tropieniu wrogów i odszczepieńców od homogenicznej lewicowej agendy. Spory dotyczą zresztą w dużej części spraw o znikomym praktycznym znaczeniu natomiast nośnym symbolicznie jak np. feminatywy czy kwestie identyfikacji płciowej. Tu w najlepszym wypadku kończymy, jako „dziaders” czy „boomer” (nawiasem mówiąc terminy lewica tez lubi przejmować z zachodu 1:1). Tylko ze w ten sposób nasi kochani lewicowcy prowincję czy warstwy robotnicze po prostu oddają walkowerem. Choć jak mogłyby tego nie uczynić skoro ich kontakt z „ludem” jest głównie wirtualny. Szybka analiza biogramów lewicowych polityków niezbicie pokazuje, że jedyna praca fizyczna, jaką się w życiu pałali to działeczka lub prywatny ogródek. I to widać. Współczesna lewica weszła w „problem korwinistyczny” otóż ludzie zaczynają z tej fascynacji wyrastać. A to jest bardzo niebezpieczne, bo kiedyś do lewicy się dojrzewało, kiedy obraz życia przestawał być czarno biały.

Ale to wszystko blednie wobec pozorowanej lewicowej szlachetności będącej absolutną pułapką. Dobrze to widać na przykładzie kryzysu emigracyjnego i to nie tylko w Polsce. Heroiczne wysiłki lewicy na rzecz obrony emigrantów, których światopogląd i zachowania sprawiają, że arcybiskup Jędraszewski jawi się postępowym liberałem to gorzej niż zbrodnia to błąd. Zwłaszcza, że aktywnie lansując otwartą politykę migracyjną wzmacnia tylko partie skrajne. Do tego dochodzi pozorowana litość dla różnego rodzaju „uchodźców”, która to kategoria jest przez lewicę broniona jak niepodległość a nawet bardziej. W Polsce zabawnie wygląda argumentacja tego, że musimy naprawiać błędy kolonializmu czy niewolnictwa (my!?) która stanowi gwałt na logice o rozmiarach bez mała epickich.

Podsumujmy, więc stan lewicy A.D. 2024. Nie jest dobrze. Wymiera stary elektorat z sentymentu głosujący na potomków dawnego SLD. Nowi wyborcy partii Razem i podobnych tworów rzadko ogarniają więcej niż kilka procent.  Co gorsza postulaty lewicy, choć wielokrotnie sensowne trafiają w próżnię. Poza wielokrotnie już wspominanymi na blogu antyklerykalizmem czy aborcją reszta tematów lewicowych stanowi obszar „czwartej kolejności odśnieżania” dla wyborców. Nie transport publiczny ani mieszkania komunalne decydują o tym, na kogo oddajemy swój głos. Do tego dochodzi wyjątkowa na lewicy słabość osobowościowa. W teorii kandydatów na liderów nie brakuje. W praktyce są albo niechętni (Zandberg) albo zużyci (Biedroń) albo zwyczajnie potwornie merytorycznie słabi (wszystkie razemkowe stokrotki). Zbyt wiele nadziei na przyszłość to wszystko nie daje. Szkoda, bo lewica jest Polsce potrzebna i niezbyt łaskawym okiem patrzę jak robotników zamiast SLD bronić zacznie PiS.