Prawdziwa twarz Margaret Thatcher

Ludzie, którzy edukacje zdobywali w latach 80 tych i 90 tych pamiętają jeszcze niemały kult otaczający „żelazną damę” i absolutny podziw, jaki wzbudzała w kręgach ówczesnych polityków. Zwłaszcza w transformującej się środkowej Europie.  Bon moty neoliberalizmu rzucane od niechcenia i bezwzględna walka ze związkami zawodowymi, plagą ówczesnych post PRLowskich przedsiębiorstw to wszystko sprawiało, że postać Margaret trafiała na piedestał.

Tym większe było zdziwienie, że kiedy 11 lat temu informacja, że lady Thatcher uległa w końcu nieubłaganym prawom wolnego rynku i przeniosła się do krainy idealnej konkurencji, wywołała w UK niemały entuzjazm, bynajmniej nie podszyty żalem czy szacunkiem. Zjednoczone Królestwo rozbrzmiewało donośnym czarownica nie żyje/the witch is dead. Okazuje się, że jedna sprawa neoliberalne eksperymenty oglądać z oddali a zupełnie inna być bezpośrednim świadkiem a częściej ofiarą pomysłu „żelaznej damy” na gospodarkę.

Bo po latach okazuje się, że bardzo często nie było ani pomysłu ani refleksji. Było za to mnóstwo ideologii. I niesamowita wprost skłonność do eksperymentowania na żywym organizmie. Bez żadnego zastanawiania się nad konsekwencjami. A te były fatalne. Prywatyzacja wszystkiego stanęła u podstaw kryzysu kolejowego, mieszkaniowego czy wodnego oraz skutecznie przekształciła Wielką Brytanię z przemysłowego mocarstwa w usługowe imperium, oparte wszakże na bardzo wątłych podstawach. Ale rachunek za Thatcheryzm dla całego kraju nie przyszedł szybko. W latach 90-tych resztki przemysłu i rozkręcone finansowe imperium londyńskiego City dawały radę napędzać w miarę rozsądny wzrost gospodarczy. Ale przyszedł rok 2008 i ten brak reguł i ograniczeń, z którego City było niesłychanie dumne, okazał się przyczyną spekulacyjnej bańki na epokową skalę. Rząd pośpieszył z pomocą z entuzjazmem i zaangażowaniem, na które dwie dekady wcześniej nie mogli liczyć ani pracownicy kopalń ani sektora motoryzacyjnego. Ale to zapoczątkowało spirale upadku uwieńczoną osiem lat później Brexitowym referendum.

Dziś, jaki koń jest każdy widzi. A koń jest nieco zdechły. Iluzje brexitu dawno prysły, torysi zastanawiają się czy po kolejnych wyborach będą jeszcze istnieć a nadchodząca Labour głowi się nad tym jak ometkować powrót do UE i wspólnego rynku żeby wyglądało tak, że nikt nigdzie nie wraca. Po drodze metodą nekromancji próbowano reinkarnować lady Thatcher pod postacią Liz Truss, ale coś w rytuale nie wyszło i transfer nie objął ani żelaznego charakteru ani inteligencji a przy okazji wydaje się, że nieopacznie wykończył Królową.

Puentę tej notki stanowić będzie jej przyczyna. Otóż w prywatyzacyjnej manii Maggie sprywatyzowała tez dostawców wody. Wbrew opinii nawet sporej części własnej partii. I niemal wszystkich ekonomistów, którzy wskazywali na specyficzny charakter tego „rynku” będącego naturalnym monopolem. I teraz największa ze spółek wodnych, która przez wiele lat zamiast inwestować w utrzymanie sieci wypłacała akcjonariuszom sute dywidendy, wobec konieczności wielomiliardowych inwestycji stanęła na krawędzi bankructwa. A 60 milionów Brytyjczyków może zostać pozbawiona wody pitnej. I to nie jest dowcip. A może jest? Taki zza grobu od wiedźmy, która nie żyje.