Filmowo o zagładzie i Izraelu

Kolejna odsłona konfliktu palestyńsko-izraelskiego wpłynęła na mój dobór repertuaru w zakresie oglądanych filmów i seriali, którym chciałbym się podzielić. Najpierw serialem potem dwoma różnymi podejściami do tego samego tematu i tym, dlaczego wierniej nie zawsze znaczy lepiej.

Zacznijmy od „Doliny łez”, czyli izraelskiego serialu o wojnie Jom Kipur. Serialu, który jest znakomity do mniej więcej ¾ długości a potem zaczyna być cóż na tyle mało prawdopodobnie, że słychać głośne zgrzytanie zębami. Na plus jest wojskowa strona, prawdziwe i autentyczne czołgi, dobre lokalizacje, dobre ukazanie realiów walki w czołgu. Drażni to, że większość piechurów nosi UZI a jedynie nieliczni FALe a także straszliwa końcówka, w którym dowódcą czołgu zostaje dziennikarz a ładowniczym piechur, (choć w to akurat mógłby od biedy uwierzyć). Zalata/wada to absolutny brak happy endu w jakimkolwiek wymiarze. Przegrywają absolutnie wszyscy. No i pokazanie armii Izraela, jako bynajmniej nie czarno białego monolitu. Są liczni ludzie z przypadku, nieomal nikt nie chce tam być a ludzie walczą z poczucia obowiązku a nie z jakiegoś patriotycznego wzmożenia. No i jest pokazane i friendly fire i PTSD. „Kompania braci” to nie jest, momentami bliżej do „Czterech pancernych”, ale to jednak HBO, więc ogląda się nieźle a technikalia są zadbane. Dobre na weekend.

Teraz mniej militarnie a bardziej wojennie. Obejrzałem równolegle dwa filmy rekonstruujące konferencję w Wannsee: „Ostateczne rozwiązanie” z 2001 i „Die Wannseekonferenz” z 2022. Pierwszy jest typowo fabularna rekonstrukcją z dużą swobodą podchodzącą do tematu, drugi niemiecki próbuje dokumentalizmu i mocno bazuje na zapisach notatki z konferencji. O dziwo ze starcia lepiej wychodzą Anglosasi. Może to wynik obsady i naprawdę wybitnych aktorskich nazwisk, ale duo Brannagh/Tucci, jako Heidrich/Eichmann ogląda się nawet po ponad dwudziestu latach znakomicie. Całość ma wymiar właściwie greckiej tragedii i z racji lokalizacyjnych ograniczeń zawsze będzie przypominać teatralne przedstawienie. Ale to właśnie wersja z 2001 roku pokazuje z jednej strony spotkanie biurokratów omawiających zagładę milionów ludzi jak wybijanie dzików i świń w ramach walki z epidemią ASF, z drugiej zaś obraz Heydricha jest po prostu niezrównany. Mamy doskonałą świadomość, że to jest postać o gigantycznej charyzmie i osobistym uroku. A obok niego Eichmann. Wierny sługa zajmujący się tymi wszystkimi administracyjnymi niedogodnościami po to by wielki plan mógł się ziścić. To samo oglądane po niemiecku mimo powabu autentyczności nie niesie jednak tego samego ładunku emocjonalnego. Uczestnicy za bardzo wychodzą, jako fanatycy a zbyt mało, jako biurokraci postawieni przed trudnym administracyjnym problemem. W wersji anglosaskiej cudownie rozegrano grę w eufemizmy. Część SS-manów drażni ezopowy język biurokratów, ale Heydrich to ten, który doskonale rozumie to tworzenie pozorów nawet przed samym sobą.  Urokiem osobistym pomaga wszystkim pokonać tę ostateczną granicę w imię lepszej sprawy.  

Co przeraza najbardziej w obu filmach? Tego, czego w niech zabrakło. Pokazania jak mało uczestników konferencji spotkała w istocie kara. Spośród tych, którzy nie byli w SS właściwie wszyscy po wojnie prowadzili mniej lub bardziej spokojne życie. Woal niedopowiedzeń ochronił ich niezwykle skutecznie. Ale też historia z notatką zagubioną w odmętach archiwów MSZu pokazuje, że bardzo trudno coś naprawdę ukryć w warunkach nowoczesnej biurokracji a pewien fragment wiersza na zawsze pozostanie aktualny.

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.


Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta
.