Prowincję w kampanii porzucili wszyscy

Lubię określenie prowincja. Jest w języku polskim niezwykle trafne, bo z jednej strony pejoratywne a z drugiej w jakiś taki sympatyczny sposób. Rzekłbym, że przepełniony litością z poczuciem wyższości. Bo z prowincji wywodzi się duża część polskiej elity politycznej, społecznej i gospodarczej jednak jest ona tym bardzo głęboko zawstydzona. Relatywnie rzadko odnajduje się próby pokazania skąd jestem wśród polityków czy ludzi show-businessu. To raczej skrywana tajemnica. Politycy są w gorszej sytuacji, bo łączność z okręgiem wyborczym mają poniekąd wpisaną w DNA zawodu. Tylko, że i tę potrafią szybko utracić w miarę jak przyciąga ich Warszawa i „centrum interesów życiowych” przemieszcza się nieuchronnie w kierunku stolicy.

Niejednokrotnie na blogu pisałem o umieraniu prowincji. To w dużej części stan terminalny a wiele mniejszych wiosek i wioseczek PiSowski socjał obdarzył pewnego rodzaju hospicyjna poduszką. Oczywiście ta poduszka ma zapewnić tylko relatywny komfort umierania w świecie bez publicznego transportu czy funkcjonującej opieki zdrowotnej. Urzędnicy zdają sobie sprawę, że ratunku nie ma i nie będzie. Polska „sieć osadnicza” relikt setek lat dominacji rolnictwa i pańszczyzny jest po prostu wielokrotnie za bardzo rozproszona jak na realia współczesnego świata. Model gospodarczy preferuje zwartość, wielkie aglomeracje oferują wykształcenie czy opiekę zdrowotna o rzędy wielkości lepszą od tych z małych miasteczek czy wiosek. Ich mieszkańcy skazani są na wegetacje w oparciu o własną zaradność i resztki ocalałych publicznych usług mocno pośredniej, jakości. Politycy natomiast nie potrafią i nie mogą mówić smutnej prawdy. Że to koniec.

Prognoza demograficzna GUS poza rok 2050 powinna się nazywać prognozą pięciu metropolii. Warszawa-Kraków-Wrocław-Poznań-Trójmiasto. Trochę miast drugiego rządu głownie z akademicko-usługowym potencjałem lub geograficznych beneficjentów regionalnej dominacji (Szczecin, Lublin). Reszta kraju zostanie wyludniającą się pustynią porzuconych domów, (bo UE każe ocieplać a jak nie to kary) i ostatków mieszkańców. Poligon już na Opolszczyźnie zasadniczo mamy. Oczywiście ci wszyscy prowincjusze będą mieli pewną wyborczą siłę, ale realnie decydować będą mieszkańcy wielkiej piątki uzupełnieni przez liczne zastępy migrantów wewnętrznych „słoikowych” jak i zewnętrznych.

Mimo wszystko po wyborach warto byłoby stworzyć jakiś plan. Chociażby po to, aby te stare drzewa jednak poprzesadzać do jakichś ładnych ośrodków w miastach i zapewnić im dobrą opiekę i zasłużony odpoczynek. Może nawet spróbować jakieś fragmenty tej prowincji ocalić. Niewiele się da, ale część można. Nawet ci wyklinani egzotyczni emigranci mogą stanowić szansę. Przede wszystkim trzeba się zastanowić nad mechanizmem „wygaszania” gmin i powiatów, bo jeśli wierzyć demograficznym prognozom i smutnej rzeczywistości to jest to tuż za rogiem.